W obronie koni

 
W nawiązaniu do pisma z dnia 08.03.2013 dotyczącego działań organizacji ochrony zwierząt macy na celu uznanie konia za zwierzę towarzyszące, a tym samym uniemożliwienie w Polsce chowu koni z przeznaczeniem na ubój

  • 1. Polski Związek Hodowców Koni pisze o kampanii zmiany statusu konia na zwierzę towarzyszące człowiekowi, jako o kampanii „nieuczciwej”. Chcieliśmy podkreślić, że NIGDY NIKOGO nie okłamaliśmy, nigdy nie podaliśmy nieprawdziwych informacji dotyczących chowu koni rzeźnych, ich drogi do ubojni ani sytuacji na targach. Media informujące o naszej kampanii sprawdzają wszystkie informacje i je weryfikują. Zarzut PZHK, że kampania jest nieuczciwa, dotyka wszystkie media informujące o akcji. Polski Związek Hodowców Koni podważa rzetelność dziennikarzy nie podając na to ŻADNYCH DOWODÓW. Przypominamy, że o sytuacji na targach koni informowała Panorama TVP2, TVP INFO, TVN24, TTV, Pytanie na Śniadanie, Radio Tok FM, Polskie Radio, Radio Dla Ciebie, a także media zagraniczne: Reuters, ARD, i wiele innych. Relacja z polskich targów koni w Skaryszewie w zachodnich mediach była dokładnie taka sama, jak relacje polskich dziennikarzy. Zatem trudno wysnuć z tego wniosek, że wszystkie media świata zostały zmanipulowane przez grupę organizacji pro-zwierzęcych. Przypominamy, że wszyscy dziennikarze obecni byli na targach osobiście, sami oceniali to, co widzą i wysnuwali własne wnioski. Żadna z organizacji nie narzucała im swojego punktu widzenia. Zatem stwierdzenie, że owa kampania medialna jest nieuczciwa, dotyka nie tylko rzetelności rodzimych mediów, ale również cenionych europejskich agencji, telewizji i prasy.
  • 2. Polski Związek Hodowców Koni, zarzucając mediom i fundacjom brak rzetelności i nieuczciwą kampanię, sam nie podaje źródeł danych przytaczanych w swoim stanowisku. PZHK pisze, że w polskich gospodarstwach rolnych znajduje się 250tyś koni. Jeśli nie znamy źródła tych danych – możemy podejrzewać, że są to dane nieprawdziwe. Poza tym zaraz po tych danych pojawia się informacja, że zmiana statusu konia uniemożliwi sprzedaż na rzeź wybrakowanego konia z hodowli. Czyli można wnioskować, że dane dotyczą również koni hodowlanych. A może dotyczą również koni rekreacyjnych i sportowych? Jeśli dane te PZHK zaczerpnął ze statystyk dotyczących ilości wystawionych paszportów, to chcemy zapytać w jaki sposób na podstawie tych dokumentów wyliczył, które zwierzęta żyją w gospodarstwach, które w szkółkach a w hodowlach. Paszporty nie zawierają takiego podziału. Zatem zakładamy, że są to dane obejmujące całą populację koni w Polsce. Jeszcze w listopadzie 2012 roku PZHK podawał, że w Polsce żyje około 300tyś koni (źródło: http://www.zielonysztandar.com.pl/2012/11/co-dalej-z-panstwowymi-osrodkami-hodowli-koni/). Tymczasem statystyki PZHK mówią, że rocznie na rzeź trafia(eksport i ubój w Polsce) około 50tyś koni, czyli 16% tych zwierząt hodowanych w Polsce. Trudno zatem uwierzyć w argument PZHK, że zmiana statusu konie na ZWIERZĘ TOWARZYSZĄCE sprawi, że polska gospodarka gwałtownie się załamie a sytuacja finansowa rolników znacznie się pogorszy.
  • 3. O tym, w jaki sposób konie są zabijane pisaliśmy już wiele. Nie musimy udowadniać, że klacze mające trafić do rzeźni często są celowo zaźrebiane na około 10mcy przed sprzedażą, żeby osiągnąć większą wagę. Wystarczy tu przytoczyć przykład klaczy Zuzi, którą Komitet Pomocy dla Zwierząt wykupił na targu w Skaryszewie w 2011 roku od rolnika chcącego ją sprzedać do rzeźni. Klacz wkrótce po targu oźrebiła się w Przystani Ocalenie – jej syn Filip wciąż mieszka w schronisku, Zuzi życia nie udało się niestety uratować. W podobnej sytuacji była klacz Wiosna, wykupiona przez Fundację Tara w Skaryszewie w 2012 roku, i przebywająca obecnie w Fundacji Tara. Wiosna wkrótce po targu również się oźrebiła. Jej poprzedni właściciel chciał ją sprzedać, było mu wszystko jedno, czy klacz pojedzie do fundacji, czy do rzeźni. Warto wspomnieć, że klacz miała poważną grzybicę i ochwat. Ponadto wszystkie 12 koni wykupione wówczas przez Fundację Tara, miały poważne zapalenia płuc i wymagały leczenia. 7- miesięczna klacz wykupiona w tym roku na targu w Skaryszewie przez Patrol Interwencyjny ds. Zwierząt Gospodarskich miała zapalenie płuc, wszawicę, grzybicę. Chyba nikomu nie trzeba przypominać, że tegoroczny targ w Skaryszewie zakończył się dla jednego z koni śmiercią z powodu złamanego kręgosłupa. Maciek spadł z rampy samochodu, nachylonej pod kątem ok. 70 stopni. Właściciel konia nie przyznał się do tego, że koń upadł, przedłużając tym samym jego cierpienia. Żadna z fundacji obecnych na targu nie zdecydowałaby się na wykupienie tego konia, gdyby miały świadomość, że nie ma dla niego ratunku. W takiej sytuacji ustawa o ochronie zwierząt pozwala na skrócenie cierpienia zwierzęcia przez eutanazję. Niestety – ubój koni na mięso determinuje właścicieli wielu koni do osiągnięcia szybkiego zysku, bez względu na cierpienie zwierzęcia. Tak było w przypadku konia nazwanego przez Fundację Tara imieniem Mały Pol, który również został wykupiony na targu w Skaryszewie w 2012 roku. Życia konia nie udało się uratować, sekcja zwłok przeprowadzona we Wrocławiu na Uniwersytecie Przyrodniczym, gdzie źrebak był leczony wykazała w przełyku i żołądku czop gipsowy, przez który źrebak nie mógł jeść ani pić. Mały Pol był prawdopodobnie karmiony przez swojego poprzedniego właściciela paszą wymieszaną z gipsem lub cementem, który miał zwiększyć jego ciężar, a tym samym – zysk. Niestety – takie sytuacje można mnożyć przez kolejne przypadki, targi i historie koni. Każda z Fundacji, zajmujących się ratowaniem koni, może przytoczyć historie kilkudziesięciu swoich zwierząt, które po latach ciężkiej pracy dla człowieka miały trafić na rzeź. Jednym z bardziej jaskrawych są historie koni pracujących w Tatrzańskim Parku Narodowym, wożących turystów do Morskiego Oka czy po dolinie Chochołowskiej. Z ostatniego raportu Fundacji Viva wynika, że konie pracują tam zaledwie dwa sezony. Po tym czasie są zbyt mocno wyeksploatowane i chore, by dalej wykonywać swoją pracę. Większość z nich trafia do rzeźni. Tylko w ubiegłym roku pracę dla turystów zakończyło tak prawie 40 koni.
  • 4. Przytaczanie przykładu Włoch czy Hiszpanii, w których tradycja jedzenie koniny jest wielowiekowa, jest w Polsce zupełnie nieuprawniona. O historii koniny na polskich stołach powstało ostatnio wiele publikacji prasowych. Powołamy się na zaledwie kilka. Tygodnik Powszechny, który trudno podejrzewać o brak rzetelności, w wydaniu z 17 marca 2013 roku opublikował artykuł autorstwa Marcina H. Gapskiego pt. „Konina od zawsze passe?”. Autor pisze, że kiedy w średniowieczu na terenach Europy środkowej i wschodniej zaczęli działać chrześcijańscy misjonarze – konsekwentnie zwalczali jedzenie koniny. Było to związane ze zwyczajem składania ofiar z koni przez królów. Koń był wówczas na szczycie „hierarchii ofiar” i mogli go zabijać tylko przywódcy. Z tego powodu Watykan wydał wówczas oficjalny zakaz spożywania koniny przez katolików (papież Grzegorz III, 732 rok). Do dziś jest to jedyne zwierzę objęte takim zakazem przez papieża. Z badań Gapskiego wynika, że Europejczycy spożywali koninę tylko podczas wojen i klęsk głodu. Nawet we Francji, Włoszech czy Belgii zjawisko zabijania koni na mięso pojawiło się dopiero w XIX wieku. Było to związane z rewolucja przemysłową i poszukiwaniem taniego źródła białka dla robotników. Historię „Konia Polskiego” przytacza również Janina Bilikowska w artykule z 52 numeru Wprost z 2002 roku. „Dla obywateli I Rzeczypospolitej koń był zwierzęciem szlachetnym. 90 proc. koni hodowano wtedy „pod wierzch”. Do uprawy roli i transportu używano głównie wołów.” pisze autorka. Podobnie niechęć Polaków i innych europejskich narodów tłumaczy Jerzy Ziemacki w artykule „Nasze szkapy” (Przekrój, 24.02.2013): „Ten szczególny szacunek dla koni, porównywany z sympatią dla psów i kotów, dotyczy szczególnie krajów Północy: Anglii, Irlandii, Szkocji, Holandii, Danii, Szwecji, Norwegii, Finlandii i Polski, gdzie koń od zawsze był przyjacielem człowieka, pomagał mu w codziennej pracy i na wojnie”. Historia uboju polskich koni na mięso rozpoczyna się dopiero w latach 50’ XX wieku. Wtedy to konie „wybrakowane” zdaniem hodowców sprzedawano do rzeźni. Jednak konina nie znalazła uznania wśród polskich konsumentów i to do dziś się nie zmieniło. W tej sytuacji koninę i żywe zwierzęta przeznaczone na rzeź zaczęto eksportować do bardziej liberalnych żywieniowo państw europejskich. W 1967 r. było to ponad 16 tysięcy żywych koni i niemal drugie tyle w gotowych produktach. Zaledwie 3 lata później granice Polski opuściło ponad 42 tysiące żywych zwierząt, a 40 tysięcy ubito w kraju i wyeksportowano półtusze. Obecnie źrebięta do 2 roku życia stanowią około 35% wszystkich polskich koni, które trafiają do rzeźni krajowych i zagranicznych (źródło: http://konie-pkz.dzs.pl/). W tej sytuacji trudno mówić o jakiejkolwiek „historii” spożywania koniny w Polsce lub tradycji hodowli koni na mięso w naszym kraju. Dlatego zarówno Fundacja Tara, jak i inne organizacje walczące o prawa zwierząt podkreślają, że powoływanie się na tradycję w tym temacie przez handlarzy i hodowców koni rzeźnych jest nieprawdziwe, nieuprawnione i prowadzi do manipulacji opinią publiczną. Skandaliczne wydaje się również to, że Polski Związek Hodowców Koni w swoim oficjalnych stanowisku próbuje wmówić Polakom, że zakazanie zabijania koni na mięso byłoby precedensem w skali światowej, skoro taki zakaz funkcjonował w całym zachodnim świecie już w średniowieczu. Trudno wierzyć, że PZHK, który powinien posiadać szeroką wiedzę nie tylko na temat hodowli, ale też historii koni, nie zna podstawowych faktów z własnej dziedziny. Założyć, zatem należy, że PZHK celowo manipuluje faktami tak, żeby udowodnić swoje stanowisko.
  • 5. PZHK przytacza dane (ponownie bez podania źródła), że hodowla koni rzeźnych stanowi potężny dochód dla 40tyś polskich drobnych gospodarstw a przychód z tej produkcji (bo tu już PZHK nie nazywa tego hodowlą a PRODUKCJĄ, uprzedmiotowiając zwierzęta) wynosi rocznie około 200 mln zł zysku. Z prostego arytmetycznego rachunku wynika, że każde gospodarstwo rocznie ma z tego tytułu 5000zl wpływu do budżetu. Oznaczałoby to, że każde z gospodarstw musiałoby sprzedać rocznie na rzeź 5 koni. 5 tysięcy zysku nie da się bowiem uzyskać ze sprzedaży na rzeź jednego konia. W tym roku na targu w Skaryszewie konie rzeźne sprzedawano za cenę od 1800 do 5500 zł(w zależności od wieku i wagi konia). Przy czym należy pamiętać, że rolnik musi tego konia utrzymywać, przez co najmniej rok, może dwa lata, karmić, leczyć, odrobaczać, zapewnić mu schronienie. Jeśli nawet policzymy, że miesięczne utrzymanie takiego konia to koszt 200zł, (co prawdopodobnie podważy każdy hodowca, nawet utrzymanie psa czy kota domowego w ogólnym rozrachunku wychodzi drożej), to roczne utrzymanie źrebaka daje 2400zł(niektórzy rolnicy sprzedawali jednak roczniaki nawet po 1800zl), dwuletnie już 4800zł. Do tego trzeba doliczyć utrzymanie źrebnej klaczy, która by urodzić potrzebuje zaangażowania większych środków nie tylko żywieniowych, ale również zaangażowania weterynarza i wzmożonej opieki. Wkładu pracy tu nie wyceniamy, ponieważ już wielokrotnie słyszeliśmy, że zarówno rolnicy jak i hodowcy są prawdziwymi pasjonatami, którzy hodują konie na rzeź głównie hobbystycznie. Zatem z tych prostych (acz znacznie zaniżonych) obliczeń wynika, że na hodowli koni na rzeź nie da się zarobić 5000zl na jednym koniu. Z rachunku wynika, że na jednym takim koniu można zarobić od 500 do góra 1000zl. Zatem uśredniając – zysk podawany przez PZHK można osiągnąć w najlepszym wypadku na poziomie 200 000 koni sprzedawanych rocznie na rzeź(40 000 gospodarstw x 5 koni, przy zysku 1000zl za zwierzę), w najgorszym przy pogłowiu rzeźnym na poziomie 400 000 zwierząt (40 000 gospodarstw x 10 koni, przy zysku 500zl za zwierzę). Znaczyłoby to, że w najlepszym wypadku rokrocznie do rzeźni wyjeżdża 2/3 krajowego pogłowia tych zwierząt, w najgorszym – o 1/3 więcej zwierząt niż liczba koni w Polsce. Tymczasem z pisma PZHK wynika, że nigdy tylu koni nie eksportowaliśmy i nie ubijaliśmy w kraju (wg danych PZHK w ubiegłym roku było to 50tyś, na początku lat 90’ XX wieku „ledwie” 100tyś). Skupmy się, zatem na liczbach przytaczanych przez PZHK. 200mln zysku podzielmy, zatem przez 50tyś sztuk koni. Z tego rachunku wynika, że zysk z jednego konia rzeźnego powinien wynosić około 4000zł. Większość koni na targowiskach nie osiąga nawet pułapu rentowności, nie mówiąc już o tak wysokim zysku dla rolnika. Zatem stanowisko PZHK, jakoby akcja organizacji pro-zwierzęcych miała doprowadzić do katastrofalnej sytuacji polskich rolników nie ma żadnego uzasadnienia merytorycznego w danych przytaczanych przez Związek.
  • 6. Hodowla koni rzeźnych nie podtrzymuje trwania gatunku i nie pomaga w rozwoju tych zwierząt. Przykładowo – hodowla psów rasy chow chow w Chinach z przeznaczeniem spożywczym nigdy nie gwarantowała przetrwania rasy a tylko potęgowała cierpienie zwierząt przeznaczonych na rzeź. Przetrwanie rasy tych psów gwarantowały cywilizowane hodowle europejskie i amerykańskie, w których o zwierzęta dbano, ale nie dbano o zysk. Podobnie jest w przypadku koni zimnokrwistych. Zmiana statusu konia na TOWARZYSZĄCE CZŁOWIEKOWI doprowadzi do likwidacji wynaturzeń, hodowli skierowanych na zysk, nie zważających na cierpienie zwierząt i ich stan. Ograniczenie produkcji koni pozwoli na sprawne funkcjonowanie prawdziwych hodowli i tym, którzy koni nigdy nie kierowali do rzeźni, przyniesie równie prawdziwy zysk. Używanie w oficjalnym stanowisku PZHK w stosunku do żywej istoty sformułowania „konia wybrakowanego” od razu wskazuje na przedmiotowe podejście PZHK do koni, zwierząt, o które Związek szczególnie powinien dbać. Tymczasem ustawa o ochronie zwierząt w art. 1.1. mówi wyraźnie:  „Zwierzę, jako istota żyjąca, zdolna do odczuwania cierpienia, nie jest rzeczą. Człowiek jest mu winien poszanowanie, ochronę i opiekę”. Naturalnie rozumiemy, że nie każdy koń może być zwierzęciem hodowlanym, którego geny powinny zostać przekazane dalej, ale trudno nam zrozumieć jak wady genetyczne mogą świadczyć o przeznaczeniu „egzemplarza wybrakowanego” na rzeź. Takich metod nie stosuje się ani w hodowli psów, ani w hodowli żadnych innych zwierząt. Hodowcy rasowych psów czy kotów zwierzęta z wadami hodowlanymi sprzedają po niższych cenach osobom, które nie chcą ich rozmnażać. Dzięki temu trafiają one w dobre ręce. Nie rozumiemy, zatem, dlaczego wada hodowlana dla konia rasowego ma być wyrokiem śmierci!
  • 7. Warunki transportu koni nie uległy znacznej poprawie, wystarczy spojrzeć, czym były w ostatnich latach przywożone konie np. do Skaryszewa czy Bodzentyna. Przyczepy do traktorów, zrobione samodzielnie przez rolników, wiozące po trzy ściśnięte zimnokrwiste konie, traktor bez koła, kuce transportowane po kilka w busie, tiry bez przegród, zbyt strome rampy w samochodach, przegrzane konie parujące przy rozładunku, konie podróżujące w nienaturalnej pozycji, ze schyloną głową, w bardzo niskich temperaturach (czasem nawet sięgających -20stopni), przewracające się na inne konie, konie wypadające z przyczep – tu także można mnożyć przykłady transportów pozostających daleko za standardami Europy Zachodniej. PZHK pisze o sytuacji idealnej, jaką opisują przepisy, a nie o stanie faktycznym, który można zaobserwować na polskich drogach.
  • 8. Twierdzenie, że po zmianie statusu konia na zwierze towarzyszące człowiekowi rolnicy byliby ZMUSZENI do pozbywania się zwierząt za wszelką cenę jest w oficjalnym piśmie PZHK skandaliczne i niezrozumiałe. Koń, który przez lata pracuje dla człowieka (w przypadku fiakrów z Morskiego Oka potrafi dziennie zarobić nawet 4000zl; w przypadku gospodarstwa rolnego właściciel zwierzęcia oszczędza bardzo drogie obecnie paliwo i nie musi inwestować w drogi sprzęt mechaniczny; w przypadku szkółek jeździeckich i rekreacji zarabia na swoje utrzymanie i dodatkowo na swojego właściciela; w hipoterapii konie również nie pracują za darmo) jest w stanie zarobić nie tylko na swoje utrzymanie, ale jego właściciel powinien myśleć o przyszłości zwierzęcia i zapewnić mu w ramach wypracowanego zysku utrzymanie również po zakończeniu pracy. Dzięki możliwości oddania do rzeźni konia, który całe swoje życie pracował dla i na człowieka, zwierzę to przestaje być dla swojego właściciela istotą żywą i czującą, a staje się kolejnym sposobem na zarabianie pieniędzy.

Prezes Fundacji
Scarlett Szyłogalis

 

Skomentuj

Nasza strona używa ciasteczek (tzw cookies). dowiedz się więcej

Nasza strona internetowa używa plików cookies (tzw. ciasteczka) w celach statystycznych, reklamowych oraz funkcjonalnych. Dzięki nim możemy indywidualnie dostosować stronę do Twoich potrzeb. Każdy może zaakceptować pliki cookies albo ma możliwość wyłączenia ich w przeglądarce, dzięki czemu nie będą zbierane żadne informacje

Zamknij