Całkiem inny dzień

Tak jak codziennie, każdy dzień w Tarze rozpoczyna się pracą, tak i ten nie różnił się od innych i nic nie wskazywało, że będzie miał tak przecudowne zakończenie. Od samego rana wystartowaliśmy z karmieniem, wypuszczaniem koni i ścieleniem stajni, ścieleniem, które ekipa sylwestrowa (tak, tak zostają do pomocy w Tarze, aż do 6 stycznia) nie omieszkała się, wykorzystać do zabawy. Niby taka prosta czynność: przynieść, roztrząsnąć, pozamiatać, a ile potrafi przysporzyć uśmiechu i radości. Słoma, dosłownie i w przenośni była wszędzie, w boksach i na głowach naszych wspaniałych wolontariuszy.

Chowanie koni do stajni przebiegło całkiem normalnie, no może poza małym szczegółem, wiatr, tak mocno szalejący na dworze „poprzestawiał” w głowach koni znaczenie słowa spokojnie i: po pierwsze chciały wejść do stajni wszystkie naraz, po drugie, po co dać się prowadzić, na kantarze skoro można człowieka odepchnąć i wejść do innego boksu. . Po powrocie do świetlicy padło hasło „róbmy obiad” (co prawda był on już dawno zaplanowany, ale z braku czasu przenosiliśmy termin z dnia na dzień), zaczęło się „Wielkie Gotowanie”. Wszyscy chcieli brać w nim udział i brali, jedna ekipa złożona z Dagmary, Uli, Eli, Kamili, Wiesi, Dawida i Emila przygotowywała warzywa, obierała, kroiła i tarła, a było ich dosyć dużo – ziemniaki, buraki, seler, cebula, kapusta, marchew i jabłka. Druga ekipa złożona z Marleny, Kasi, Oktawii i Uli gotowała, mieszała surówki, smażyła kotlety i pichciła na całego. Była też trzecia ekipa Justyny i Kasi, która zajmowała się, chyba najważniejszą rzeczą na kuchni, zmywaniem i utrzymaniem porządku, bo cóż można ugotować nie mając czystych narzędzi i garów?

Praca w Tarze zawsze jest zgrana,

ale to, co się odbywało w kuchni przechodziło wszelkie pojęcie. Z boku mogło wyglądać jak jeden wielki chaos, jednakże każdy znał swoje obowiązki, dobrze się z nich wywiązywał, nie było zbędnych pytań tylko śmiech i żarty, nie było narzekań tylko doskonała, przesycona poczuciem potrzebnej współpracy atmosfera i te wszystkie uczucia, ci wszyscy ludzie wsadzili w obiad, który nie mógł wyjść inaczej tylko – przepysznie.

Żeby narobić Wam „smaka” przedstawię potrawy, które serwowaliśmy na stół (warto dodać, że na dworze zimno i nastawiliśmy się raczej na pożywny, kaloryczny posiłek) i tak, były: tłuczone ziemniaki z nutką gałki muszkatołowej i natki pietruszki, tradycyjna marchew z groszkiem w sosie zasmażkowym, muskająca podniebienie, delikatna surówka selerowo-jabłkowa, omamiająca aromatem, duszona kapusta z cebulką, kwaśno – słodkie, zasmażane wiórki buraczkowe i pachnące curry, kotlety sojowo – warzywne z rozmarynem i estragonem.

Z czystym sumieniem można rzec, że to jadło bardzo wszystkim smakowało. W tym miejscu mamy do rozdania karne minusy. Pierwszy dostaje Emil za pożarcie na surowo jednego kotleta (myślał, że Piotr nie widzi), drugi trafia do Marleny za to, że podjadając w trakcie gotowania, napchała się tak, że samego obiadu zjadła niewiele. Emila za swą zbrodnie, tak Emil nie ma takiego „kradnięcia”  z kuchni, dostał karę – zmywanie naczyń, z którego się wykpił, bo Wiesia uczyniła to za niego. Marlena obiecała poprawę, a w ramach rehabilitacji zapewniła, że jak odwiedzi nas w lutym, usmaży oponki . Doborowe towarzystwo, miłość unosząca się wszędzie, składniki, które grały melodię smaku, spowodowały, że postanowiliśmy częściej tworzyć takie wspólne dzieło.
Po obiedzie nastąpiło kolejne rozdanie posiłku, tym razem dla zwierząt, a wieczorem… Wieczorem obchodziliśmy dwudzieste trzecie urodziny Dagmary, ale to historia na inną opowieść…

 

Skomentuj

Nasza strona używa ciasteczek (tzw cookies). dowiedz się więcej

Nasza strona internetowa używa plików cookies (tzw. ciasteczka) w celach statystycznych, reklamowych oraz funkcjonalnych. Dzięki nim możemy indywidualnie dostosować stronę do Twoich potrzeb. Każdy może zaakceptować pliki cookies albo ma możliwość wyłączenia ich w przeglądarce, dzięki czemu nie będą zbierane żadne informacje

Zamknij