Przekroczyć granice

Sobota, 29. września 2012 r., godzina 03:50
Dorota, wstawaj! Zaraz wyjeżdżamy! – Basia włączyła światło i robi pobudkę.
Rany! Wyłącz to światło! Nic nie widzę, a z resztą Scarlett pewnie jeszcze śpi.
Wstawaj!
Basia jest nieubłagana.
Hej, Scarlett, jak tam, za 10 minut w samochodzie?
Czekaj Basia, jaki dzisiaj dzień? Która godzina? Już 04:00? OK, zaraz będę w samochodzie, tylko dopiję kawę.

Jakie „dopiję”, najpierw musiałam wstać i zrobić tę kawę, ale nie mogłam się przecież przyznać, że jeszcze jestem w objęciach Morfeusza. Jednak jakoś się ogarnęłyśmy i tuż po godzinie 04:00 rano wyjechałyśmy z Tary. Jechałyśmy do Rawicza pod rzeźnię. Jechałyśmy po raz kolejny, by dotrzymać słowa i wykupić konia bezpośrednio spod rzeźni – z miejsca, gdzie dla tych koni nie ma już nadziei. Przed godziną 05:00 rano byłyśmy na miejscu. Ciemności hebrajskie. Ustawiłyśmy samochód niedaleko wjazdu. Dorota i Basia poszły na tyły rzeźni, by przez szpary w betonie zobaczyć, czy pod wiatą są konie. Były. Dorota próbowała przez szczeliny zrobić zdjęcia, niestety było zbyt ciemno i nic nie wyszło, a z wiadomych względów nie mogła użyć flesza. Ja w tym czasie pilnowałam wjazdu – każdy przejeżdżający samochód powodował silne bicie serca. Dlaczego od wiosny zawsze byłyśmy pod rzeźnią w soboty? Wiemy, że w ten dzień prywatni właściciele przywożą swoje konie, by za pieniądze zostały tutaj…

Do dnia dzisiejszego zawsze wjeżdżały duże transporty pełne koni. Na ulicy nikt nie wyładowałby jednego konia, jeśli nawet udałoby się przewoźnika do tego skłonić. Musiałyśmy czekać. Słyszałam konie będące w rzeźni. Dziewczyny mówiły, że nic nie słyszą. Nie wiem, może to nerwy, ale słyszałam rżenie koni.

Czekałyśmy cierpliwie.

Tuż przed 06:00 samochodami i rowerami do rzeźni zaczęli wjeżdżać pracownicy (druga zmiana). Jeden z samochodów miał włoską rejestrację. Ci, którzy przejeżdżali koło nas jechali bardzo wolno, zaglądając prawie do środka naszego auta. Tak jakby wiedzieli kim jesteśmy. W tym czasie ruch na ulicy zaczął robić się coraz większy. Nerwy miałyśmy napięte jak postronki. Musiałyśmy być gotowe do szybkiej akcji. Doskonale znamy mechanizm „wjazdu do rzeźni”. Nadjeżdża transport, boczna, metalowa brama otwiera się natychmiast, transport szybko wjeżdża i brama od razu się zamyka. Opiszę Wam front rzeźni. Po lewej, od strony Intermarche – wjazd przez metalową bramę (tam wjeżdżają z końmi). Po środku duża brama z prętów, tuż obok niej strażnik z bronią. Po prawej stronie brama wyjazdowa – tędy wyjeżdżają tiry pełne półtuszy koni. Taki tir ładowany był już w nocy. My ustawiłyśmy samochód na samym końcu, od prawej strony. Około 07:00 rano któraś z nas (naprawdę nie wiem która) krzyknęła „Jedzie bukman!„. Krzyknęłam „Szybko! Wyskakujcie, pędźcie pod bramę!„. Samochód z bukmanką już nas mijał i kierował się do pierwszej bramy.
Boże! Szybko, szybko! Jak odpalić ten cholerny samochód?! – Odpalił, podjechałam za bukmanem, mijając dziewczyny. Ale brama się już otworzyła i transport wjechał do środka.(Wiedziałyśmy, że z tej rzeźni konia już nie można wykupić).

To były mikrosekundy.

Brama zaczęła się zamykać. Wyskoczyłam z samochodu i pędem przez bramę za transportem. Oni jechali. Złapałam za klamkę od drzwi ich samochodu i biegnąc wołałam „Stop! Stop!„. Masakra, to się działo tak szybko. Zatrzymali samochód (pamiętajcie, byłyśmy już na terenie rzeźni). Starszy człowiek otworzył drzwi od samochodu. A może ja to zrobiłam? Nieważne.- Panie, kupuję te konie. Ile pan za nie chce? On patrzy na mnie jak na wariata.- Panie, kupuję te konie, kupuję, kupuję, ja je kupuję.Wysiadł. Widziałam (jak w malignie), że dziewczyny coś mówiły do strażnika, który miał w ręce pilota od bramy. Nieważne, nieważne.- Panie, ile za te konie? – zobaczyłam dwa zady, jeden siwy, drugi gniady.- Ile? – (chyba krzyczałam). Strażnik był zdezorientowany. Kierowca transportu wysiadł z samochodu. Właściciel koni stał obok mnie.- 4,500 tysiąca za obydwa.- Panie, biorę! Już! Dać zaliczkę? – (chyba cały czas krzyczałam).- Tak, daj pani 500 złotych, i kierowcy też pani zapłaci.- Już – wyszarpnęłam z kieszeni pieniądze.

Musiałyśmy się spieszyć. Gdyby nadszedł jeszcze ktoś z tej rzeźni pogoniłby nas jak psy.Oni wsiedli do swojego samochodu, a Ja pobiegłam do swojego. Gdzieś po drodze widziałam Dorotę. Siedząc już za kierownicą (pamiętajcie, że to wszystko działo się bardzo szybko) zobaczyłam, że transport z naszymi końmi wjeżdża wgłąb rzeźni. W tym czasie zobaczyłam Basię.- Jezu! Baśka, oni jadą do środka! Czekaj, czekaj, zawracają! Dziewczyny, do samochodu! Boże, wyjeżdżają z rzeźni!!! – Ruszyłyśmy. W tym czasie Dorota (to wszystko już przed rzeźnią) „cyknęła” zdjęcie z ukrycia. Widać na nim zady dwóch koni. Ruszyłyśmy do domu, a za nami transport z dwoma końmi lub inaczej z dwoma „życiami”. Nie wiedziałyśmy nic o tych zwierzętach – w jakim są wieku, jakiej płci, zdrowe czy chore. Nawet nie spojrzałyśmy im w oczy, ale widziałyśmy, że jadą za nami.

Kochani!!!

Z rzeźni w Rawiczu przez lata nie można było wykupić konia. Nasza determinacja spowodowała, że… zamiast jednego życia przywiozłyśmy dwa.Po drodze – chcecie wiedzieć co było po drodze? Trzy baby w samochodzie i jeden ryk. Łzy płynęły jak woda.- Dziewczyny, błagam, nie widzę drogi, ale czy wiecie co my zrobiłyśmy?!Basia daj telefon.Kozińska, hej! Słyszysz mnie? No nie, kobieto, Ty jeszcze śpisz?! Konie wieziemy, wykupiłyśmy z rzeźni. Jakie? Nie wiem, uratowane. Nie płacz bo i ja płaczę, a prowadzę samochód. Cześć! Resztę opowie Ci Basia…Dzwonimy dalej, a transport z końmi jedzie za nami.- Moroz, Ty też śpisz? Wstawaj, kupiłyśmy konie. Były już w rzeźni. Jedziemy do domu! Basia mów jej dalej…O matko, ta też płacze.Dzwonimy dalej.Piotrek…, niech Oktawia wejdzie nad główną stajnię i z ukrycia robi zdjęcia. Mogą nam nie sprzedać tych koni jak się dowiedzą kim jesteśmy. Zaraz będziemy.

Wjechałyśmy do Tary.Najgorszą rolę miał do odegrania Piotr. Musiał wprowadzić przerażone konie do stajni.

  • Pierwszy z bukmana wyprowadzony został siwy (jak się później okazało – półtoraroczny ogierek). Masakra, wyszedł tyłem na zgiętych w pół nogach. Myśleliśmy, że jest ciężko chory, później zaszarpał Piotrkiem po dziedzińcu. Ale mój mąż jak zwykle sobie poradził. Gdybyście widzieli oczy tego konia – wychodziły z orbit.
  • Następny wyprowadzony był gniady – dziesięcioletni wałach, jeszcze większy wypłoch. Ale się udało.- Panie! Linę z szyi źrebaka trza oddać.Piotr długo odwiązywał supeł, a źrebak szalał.- Kantar ze starego też.Piotr zdjął kantar.

Teraz nadszedł czas rozliczeń. Wypłaciłam pieniądze (niestety umowy kupna konia właściciel nie chciał podpisać, ale mamy świadków zdarzenia). Dowiedziałam się, że źrebak nigdy nie był na dworze, nigdy nie widział słońca. Starszy wałaszek ciągał wóz i pracował w polu. Na razie przy tych koniach trzeba zachowywać się bardzo cicho, bez gwałtownych ruchów. Ze strachu skakały po boksach jak żaby.

Kochani!!!

Często niemożliwe staje się możliwym. Wykupiłyśmy konie z rzeźni, z jej terenu, z jej środka. Teraz może wisiałyby na haku, wykrwawiając się.Tylko dwa konie…W tej rzeźni zabijają 100 koni dziennie.Tylko dwa konie…Zatrzymajmy to szaleństwo.

Kochani!!!

W Waszym imieniu wczoraj uratowaliśmy dwa życia. Teraz prosimy Was o pomoc. Nie mamy dla nich stajni. Musimy kupić „gotowca” z drewna, nie zdążymy już nic zbudować. Za chwilę rozpoczniemy zwożenie koni z pastwisk.Prosimy o wsparcie, o dom dla nowych koni. Już od wczoraj szukamy dla nich Rodziców Adopcyjnych. Dziś nadamy im imiona.

 

 

Skomentuj

Nasza strona używa ciasteczek (tzw cookies). dowiedz się więcej

Nasza strona internetowa używa plików cookies (tzw. ciasteczka) w celach statystycznych, reklamowych oraz funkcjonalnych. Dzięki nim możemy indywidualnie dostosować stronę do Twoich potrzeb. Każdy może zaakceptować pliki cookies albo ma możliwość wyłączenia ich w przeglądarce, dzięki czemu nie będą zbierane żadne informacje

Zamknij