Relacja z Targów – Bodzentyn 2012 – Asia B.

Z targów końskich w Skaryszewie pojawiło się wiele poruszających relacji. Na pewno wielu spośród uczestników akcji po raz pierwszy miało okazję zetknąć się z ludzkim okrucieństwem i cierpieniem zwierząt na taką skalę. Dzięki temu, że były tak emocjonalne, wiem, że nie tylko ja znam te uczucia.

  • Szok, kiedy wyostrzone przez zmrok zmysły są bombardowane wrażeniami – rżeniem wystraszonych zwierząt, krzykami handlarzy, smrodem wódki od mijających mnie ludzi.
  • Nagłą pustkę, kiedy patrzę w oczy kolejnych zwierząt przez obiektyw, zadając sobie pytanie – jakim cudem nic nie czuję.
  • Jedyne uczucie przebijające przez tłumione emocje – bezsilność. Bezsilność i wściekłość na nieudolnie działające służby, zmuszające nas do blokowania samochodów własnymi ciałami, przepuszczające je potem mimo panujących w środku warunków, braku dokumentów. Żal z powodu ludzkiej głupoty, podsuwającej kretyńskie argumenty nie przyjmujące odpowiedzi.
  • Załamanie, kiedy to wszystko się kończy, kiedy wracamy do domów – żywi – i nagle dociera do nas ogrom zła tego, co się stało i dzieje się cały czas.

Skaryszew dużo zmienił w mojej świadomości, psychice, stosunku do ludzi – więcej jednak dała mi wizyta w Bodzentynie. Więcej niż ponure refleksje nad kondycją ludzkości i desperacką wolę zmiany: dała mi nadzieję na naszą wygraną.

Spodziewałam się powtórki ze Skaryszewa i jechałam z duszą na ramieniu, niepewna czy wytrzymam to jeszcze raz. Spotkał mnie szereg niespodzianek.

  1. Niespodzianka pierwsza: miejsce. Targu w Skaryszewie nie ma… Władze miasta nie dostały pozwolenia. Nieliczni handlarze pojawiający się na miejscu skierowani zostali na targ w Bodzentynie, który odbywa się co poniedziałek. Docieramy do Bodzentyna i parę godzin czekamy na świt, kiedy zjadą się handlarze.
  2. Niespodzianka druga: policja. Pierwsza interwencja nie ma nic wspólnego z końmi: nieopodal placu targowego podjechała przyczepka załadowana prosiętami. Handlarze pakują żywe stworzenia w plastikowe reklamówki. Dzwonimy po policję – przyjeżdża momentalnie, rozmijając się z spłoszonymi handlarzami na wyjeździe. Policjant dziękuje za powiadomienie – często polują na nielegalnych handlarzy – ma nadzieję na współpracę, liczy że będziemy przyjeżdżać częściej. Zostawia numer służbowej komórki.
  3. Niespodzianka trzecia: regulamin. Wrzask handlarzy ściąga pana z obsługi targu. Pan pyta o pozwolenie na fotografowanie – podobno jego konieczność w regulaminie… Wspólnie idziemy przeczytać regulamin. Dopatrzyliśmy się jedynie podpunktu: „W celu zapewnienia bezpieczeństwa, zobowiązuje się osoby reprezentujące stowarzyszenia ochrony zwierząt do przebywania na placu targowym w kamizelkach, które można pobrać u inkasentów opłaty targowej.” Kamizelki zaoszczędziły nam zapewne kilku siniaków i umożliwiły kilka dobrych ujęć. Zakłopotały jednocześnie handlarzy – czy to możliwe, żebyśmy tu pracowali? Czy to możliwe, że będziemy tutaj regularnie? Dlaczego to robimy, może to nie jest tylko nasz kaprys i „oszołomstwo”?
  4. Niespodzianka czwarta: wypowiedzi. Z wieloma przychodzącymi na targ da się rozmawiać!

Sprzedawca kantarów: – Z jakiej jesteście organizacji? Tu przyjeżdża jedna fundacja lokalna. Biorą ode mnie część towarów i rozdają po wsiach, żeby ludzie tych kantarów sznurkowych na zacisk koniom nie zakładali. Widzi Pani tego tutaj, przecież to musi boleć!
Klientka: – Byście się zajęli grypą co po wsiach panuje i dziesiątkuje wszystko, konie i cielęta. Teraz ludzie się nawet boją kupować. Ale jak kupią tu konia takiego jak ten, zachudzony (wykupiony potem przez Tarę), ten kto go tak urządził musi być bydlak… Ale jak go kupią tanio to go potem odchowają, i jeszcze będzie kawał zwierzaka!
Handlarz kantarów znowu: –Od dziesięciu lat tu przyjeżdżam. Kiedyś to tu była masakra. Potrafili konia skatować. Od kilku lat jest coraz lepiej z roku na rok.
Inkasent:-Żałuję czasów kiedy targ był większy. Kiedyś po 500 koni tu przywozili! Teraz coraz mniej i mniej… nie wiadomo dlaczego.
Handlarz: – Pani, na mięso bym w życiu nie sprzedał!

Zaczynam dostrzegać, że mamy do czynienia z ludźmi. Ludźmi, którzy mają własne motywy, problemy i pragnienia. Dla niektórych koniec ich zwierzęcia w rzeźni wcale nie jest upragnionym scenariuszem. Większość z tych ludzi nie jest wykształcona. Ruchy handlarzy są gwałtowne cokolwiek robią, porozumiewają się między sobą krzykiem. Są nauczeni starej szkoły przemocy. Nie wyobrażają sobie, że przemawiając do zwierzęcia łagodnym głosem i głaszcząc je po szyi i słabiźnie można je nakłonić do zrobienia wszystkiego. Najzwyczajniej w świecie nie pojmują idei, że zwierzę nie jest rzeczą. Wszyscy dopiero ode mnie dowiadują się o ustawie, która mówi: zwierzę nie jest rzeczą, a człowiek jest mu winien szacunek i opiekę. W wielu głowach, gdy mówię że robimy dokumentację na wypadek stwierdzenia przestępstwa, być może pojawia się cień wątpliwości, że to co robią – nie jest właściwe. I że mogą mieć z tego powodu problemy, bo ktoś nie zamierza tego dłużej tolerować. Gdzieniegdzie udaje się znaleźć w człowieku lukę w którą trafia racjonalny argument, odpowiednie słowo – byle reagować bez emocji, nie odpowiadać na prowokację.

I dowiedziałam się też od pracowników, że coś się zmienia.

Może nasza praca będzie łatwiejsza niż myślimy – choć wciąż bardzo trudna, ale nie niemożliwa.

Niespodzianka czwarta: starzy znajomi. Na targu stoi TIR, który własnymi ciałami blokowaliśmy w Skaryszewie z powodu braku dokumentów i warunków. Kierowca (ironicznie powitany naszym „dzień dobry”) początkowo się obrusza na filmowanie, po chwili jednak odstawia pokazówkę – przynosi wodę koniom, ustawia je w odstępach, dosypuje więcej ściółki, opieprza naganiaczy gdy szarpią zwierzęta. Zastanawiam się, ilu naszych akcji będzie trzeba zanim stanie się tu odruchem u wszystkich handlarzy. Być może, nie tak wiele jak myślimy. Trzeba ich tylko przyzwyczaić do wszędobylskiego wzroku naszych kamer – także na trasach przewozowych, w przeładowniach. Do drugiego TIRa kierowca na chama próbuje wepchnąć niemieszczącego się konia, mając za sobą jeszcze dwa. Otaczamy go kręgiem, wołamy weterynarza – bez naszej obecności zakończyłoby się upchaniem koni kopniakami.

Weterynarz nie pozwala na dokończenie załadunku.

Ale konie są zapłacone – po pospiesznej rozmowie kierowców na stronie, za TIRem rusza przyczepka, widać liczą na możliwość nielegalnego załadunku gdzieś na uboczu. Towarzyszymy im – jedno auto za TIRem, jedno za przyczepką; kilometr od targu TIR staje na pół godziny podczas której kierowca widocznie nie wie co robić. Po pół godziny wyrusza w dalszą trasę – nieprzerwanie, aż do celu, podąża za nim kolega (na szczęście cel był po drodze na Wrocław). Trzy konie nie wyjechały ściśnięte jak sardynki. Następnym razem kierowca dwa razy pomyśli, nim zapłaci.

Być może zastanawia się, na co jeszcze nas stać, skoro przejechaliśmy za nim pół kraju?

Bez niespodzianek: weterynarza, znającego najwidoczniej większość handlarzy, zaganiamy do pracy, ciągamy z miejsca na miejsce. Dezynfekuje rany, daje zastrzyki osłabionemu koniowi. Ten koń wygląda na chorego – właściciel twierdzi, że może potwierdzić jego zdrowie. W kabinie ma kilka paszportów in blanco – to, że koń nigdy nie był leczony, ma być dowodem na jego zdrowie. Weterynarz pospiesznie znika z paszportami. Konia kupiła TARA – na paszporcie, wcześniej całkowicie pustym, figuruje pospiesznie nakreślone imię „Dumny”… Nikt nie sprawdza dokumentów na wjeździe.

Poziom kultury wielu daje się we znaki. Handlarze na mężczyzn z ekipy reagują przemocą – tylko spokój, totalnie konfudujący agresorów – ich ratuje, na kobiety świńskimi, seksistowskimi żartami. Komentarze wciąż na poziomie skaryszewskim – jednak riposta na kilka z nich zostaje najwyraźniej przyjęta do wiadomości.
I ostatecznie – ten targ, mimo że tak niepodobny do siódmego kręgu (przed męką podróży i śmiercią pod nożem, a po latach harówki dla człowieka) dantejskiego piekła koni, jakim w nocy jawił się Skaryszew, skazał na wspomniany już scenariusz czterdzieści pięknych zwierząt. Wiele zwierząt rannych, wiele wygłodzonych, wiele bitych batem. Piszę ten tekst zwracając uwagę na dobre rzeczy, żeby dodać nam odwagi.

Bo my jesteśmy coraz odważniejsi.

Nie jesteśmy już zszokowanymi , zdezorientowanymi ludźmi zagubionymi w piekle. Wiemy, co mamy robić. Na każdych targach, w każdej wsi – mamy zadanie do wykonania. Możemy tam nawet znaleźć sojuszników. Możemy być zwiastunem zmiany w prawie i świadomości. Przetrzeć drogi innym zwierzętom, które też pojawiają się na wiejskich targach. W końcu to my będziemy śnić się po nocy tym niereformowalnym, żyjącym z zabijania, ludziom, którzy są dla nas koszmarem.

 

Skomentuj

Nasza strona używa ciasteczek (tzw cookies). dowiedz się więcej

Nasza strona internetowa używa plików cookies (tzw. ciasteczka) w celach statystycznych, reklamowych oraz funkcjonalnych. Dzięki nim możemy indywidualnie dostosować stronę do Twoich potrzeb. Każdy może zaakceptować pliki cookies albo ma możliwość wyłączenia ich w przeglądarce, dzięki czemu nie będą zbierane żadne informacje

Zamknij