Skaryszew 2011 – Święto Konia?
Jestem na miejscu o 22: 00 w niedzielę, wiem, czego mogę się spodziewać, ale to, co widzę poraża mnie. Ogromne Tiry stojące na głównej alei targu są jeszcze puste. Zastanawiam się ile koni, dziś w nocy, zostanie załadowanych w transportach śmierci. Z upływem czasu zaczyna się tego dowiadywać. Oglądam chłopów podjeżdżających, czym się da: lawetami, traktorami czy przyczepami. Konie są stłoczone i wystraszone.
Widok źrebaków łamie mi serce.
W tym momencie zaczynia się gehenna koni i moja. Pijani mężczyźni z grubymi kijami zaganiają konie do transportera. Konie są zaniedbane, brudne kulejące z ranami na głowach, noga i pyskach. Nierzadko uwiązane grubym sznurem do przyczep. Cały targ huczy od przeraźliwego rżenia i kopania w metalowe ściany transportera. Konie są przerażone. Nikt nie zwraca na to uwagi. Najważniejsze są cena, waga oraz szybki załadunek.
Konie walczące o życie są karane za chęć przetrwania.
Kopniakami i batami. Bezduszni handlarze wrzeszczą na zwierzęta oraz przeklinają. Konie zmuszane są do poddania się i wejścia do Tira. Moje ja już nie istnieje. Widok tych wszystkich nic nie winnych koni zmuszanych do uczestnictwa w tym okrutnym procederze powoduje, że wstydzę się, że jestem człowiekiem. Nie wierzę! Jak jest możliwe nagromadzenie tylu okrutnych, bezdusznych ludzi w jednym miejscu? Tyle cierpienie, bólu, rozpaczy, nieszczęścia i w tym wszystkim konie oraz ja patrząca na to wszystko, zawstydzona, że to oglądam i robię zdjęcia. Niestety jakiekolwiek protesty czy rozmowy z handlarzami kończą się wyzwiskami, pluciem na nas, sypaniem piachem, pogróżkami i zakazem robienia zdjęć. Bezsilność i rozpacz. Mogę tylko patrzeć jak cierpią te konie.
Czuję się obdarta z człowieczeństwa, wiary czy nadziei.
Rozpadłam się na miliony kawałków.
Iwona K.