Zobacz więcej koni do adopcji →
Ma bystre spojrzenie i błysk w oku. To delikatny wałach z cechami araba. Wystarczy spojrzeć na niego kiedy galopuje – jest przepiękny. Od początku przyjaźni się z Nepal i Izabelem, z którymi przyjechał do Tary uratowany przed transportem do rzeźni z targu w Skaryszewie. Kiedy dołączaliśmy je do dużego stada martwiliśmy się, że jest zbyt wycofany, ostrożny i może mieć kłopot z odnalezieniem się, jednak miło nas zaskoczył, gdy jako pierwszy zaczął bawić się z końmi, zostawiając przyjaciół nieco z boku.
Szybko też znalazł swoją pierwszą miłość – Aurelię. Jest bardzo towarzyski i miły również w stosunku do ludzi, jednak potrzebuje chwilę, żeby się oswoić i zaufać. Oto jego historia napisana przez Kasię, kiedy musiała wybrać jedno życie spośród setek błagających o pomoc:
Uratujemy końskie dziecko – decyzja zapadła kilka dni przed targami w Skaryszewie. Kochani Scarlett i Piotr zgodzili się przyjąć malucha do Tary, zorganizowali zbiórkę pieniędzy, choć zostało na to zaledwie pięć dni.
Na miejscu okazało się, że prawdopodobnie uda nam się wykupić dwa życia. Zamówiony wcześniej transport był na to przygotowany. Wiedziałam, że to na mnie spoczywa wybór jednego konika, o drugim miała decydować Monika. Siedziało mi to w głowie dniami i nocami. Jak wybrać tego jednego spośród setek skazanych? Zobaczysz, to koń wybierze Ciebie – mówiła Scarlett – poczujesz, że to ten.
W Skaryszewie byłam po raz pierwszy. Niby wiedziałam, co mnie czeka… ale na to nie da się przygotować. Tyle wspaniałych, potężnych, przepięknych istot ustawionych w ciasnych rzędach. Ogromne obok małych źrebaków i kucyków. Klacze przy ogierach. Obce sobie zwierzęta ściśnięte, przerażone, straszone przez handlarzy przepychały się, gryzły, deptały i kopały.
Chodziliśmy alejkami między rzędami koni, ciągle przyjeżdżały nowe. W zwykłych ciężarówkach, na przyczepach, o jakimkolwiek przystosowaniu do przewozu zwierząt nie ma w tym przypadku mowy. Robiliśmy zdjęcia, wtedy handlarze dawali sobie znaki, żeby nie szarpać koni, powoli je sprowadzać, nie znęcać się nad nimi… tyle mogliśmy pomóc.
Trafiliśmy w końcu w miejsce, gdzie stały tyłem do nas, uwiązane źrebaki. Bałam się na nie patrzeć. Jak wybrać jednego a pozostałe zostawić? Moją uwagę przykuł drobny, brązowy konik, który trącał łebkiem stojącego obok karego, jakby szukał otuchy, pocieszenia. Te dwa – pomyślałam. Miałam nadzieję, że Monika też je zauważy, jednak przeszłyśmy dalej. Chciałyśmy moment wyboru odwlec jak najdłużej, żadna z nas nie była na to gotowa. Chodź, zobaczymy jeszcze te źrebaki – powiedziałam. I poszłyśmy w alejkę, gdzie stały maluchy, tym razem tak, że były zwrócone do nas przodem. Chciałam jej pokazać tego brązowego konika, o którym myślałam.. Byłam już prawie przy nim ale ten stojący przed nim źrebak wyciągnął w moją stronę łebek.
Spojrzałam na niego – ciepły czarny nos już był przy moim policzku, zaczął się przytulać jak dziecko – przywierał policzkiem, kładł głowę na ramieniu, wargami łapał za kurtkę, czapkę, włosy, chuchał mi na okulary… Ale przecież ja szłam do tego obok, to on mi siedział w głowie.
Wiedziałam, że teraz muszę go zostawić… widziałam tiry za ogrodzeniem… przed oczami miałam już obraz, jak ten mały jest tam ładowany…
Miałam nadzieję, że Monika zwróci na niego uwagę ale ona patrzyła na stojącego obok srokatego, wycofanego malucha, który wyglądał jakby już zrezygnował z walki. „Mój” źrebak ciągle się wtulał, łapał zębami.
– Muszę wziąć tego – powiedziałam przez łzy do Moniki.
– Chodź do Scarlett – powiedziała. Nie mogłam już powstrzymać płaczu, to „wybieranie” przerastało mnie.
– To wasz wybór, teraz wy zobaczcie jak wygląda zabawa w Boga – mówiła Scarlett – Jeśli jesteście gotowe, idźcie po nie.
Wróciłyśmy do koników, jak się okazało Monika jeszcze nie była do końca przekonana. Wahała się między srokatym a brązowym. W trakcie „dobijania targu” dowiedziałyśmy się, że wszystkie trzy są od jednego handlarza. Przyjechały tu razem. Zostały kupione z różnych gospodarstw, spotkały się w jednym miejscu, gdzie spędziły jakiś czas razem. Wszystkie trzy zabrane nagle od mamy, w podobnym wieku (ok. pół roku) przewiezione w obce miejsce. Wspólna niedola sprawiła, że stały się sobie bliskie. Tylko siebie miały będąc u człowieka, dla którego były tylko futrzastymi workami pieniędzy. Na targowisku widać było, że trzymają się razem. Wtulały się w siebie, pocieszały.
– Musimy wziąć te trzy – powiedziałam Monice.
– Zapytamy Scarlett, czy się zgodzi
– Na pewno się zgodzi – nie wierzyłam, że Scarlett zostawiłaby jednego z nich samego, skazanego w najlepszym wypadku na to, że nie pójdzie jeszcze na rzeź, a trafi do kogoś na podtuczenie.
Ktoś poszedł zapytać i wrócił z informacją, że nie możemy wziąć wszystkich, ponieważ transport mamy na dwa konie.. Handlarz zapewniał, że trzy się zmieszczą do przyczepy na dwa dorosłe. Ale nie mogłyśmy same podjąć takiej decyzji. Monika jeszcze walczyła ze sobą, musiała zdecydować, który zostanie. Ostatecznie wybrała drobniejszego, brązowego źrebaka.
Nie mogłyśmy tak zostawić tego trzeciego biedactwa… Wiedziałyśmy, że na targu jest Iza z zaprzyjaźnionej niemieckiej organizacji i też wykupują kilka koni. To była nasza ostatnia deska ratunku. Odnalazłyśmy Izę i błagałyśmy, aby uratowała srokatego malucha. Byłyśmy już właściwie pewne, że mały zostanie ocalony.
– Nie możemy wziąć źrebaka – to było jak cios w potylicę. Iza skontaktowała się z szefową z Niemiec. – Ale pomożemy wam go wykupić.
Tylko co dalej? Ciągle nie mamy go jak zabrać. Udało nam się ubłagać Scarlett, żeby zabrać i trzeciego do Tary.
– Dziewczyny, musimy poczekać na przewoźnika, to on zdecyduje czy przewiezie trzy. One muszą dojechać bezpiecznie.
Przez pięć godzin stałyśmy przy wykupionych źrebakach, pilnując by nic się z nimi nie stało. Transport miał dojechać na ósmą rano. W tym czasie targowaliśmy się jeszcze o cenę trzeciego. Niestety, handlarz już wyczuł, że nam zależy, żeby zabrać je razem i nie chciał zejść z ceny.
Wreszcie pojawił się Maciek, który miał przewieźć koniki. Decyzja w sprawie trzeciego zależała od niego. Miał trochę wątpliwości ale wszyscy wiedzieliśmy, że albo zaryzykujemy albo to małe końskie dziecko zostanie po raz kolejny samo, przerażone i najprawdopodobniej trafi na rzeź. Nie wyobrażałam sobie, że mogłoby być inaczej. Muszą jechać razem!
Niestety, na targ nie dało się wjechać, było za ciasno. Tłumy rozwrzeszczanych, pijanych ludzi, poustawiane wszędzie konie na sprzedaż, zdenerwowane, ciągle bite, wrzaski przy ładowaniu sprzedanych już zwierząt na tiry – to uniemożliwiało nam wyprowadzenie źrebaków z targu.
Spłoszyłyby się i wtedy bardzo łatwo o nieszczęście. Handlarz zaproponował nam, że wywiezie je swoim samochodem, którym przyjechały. Jak twierdził, to lublin przystosowany do przewozu zwierząt. Przystosowanie polegało na tym, że na pace było rzucone trochę słomy. Wprowadzanie przestraszonych źrebaków do tego samochodu, bez żadnej rampy było straszne. Nie chciały tam po raz kolejny wchodzić. Było dla nich za wysoko, nie mogły sobie poradzić, waliły kopytkami o blachę. Wokół zebrał się tłum gapiów, bo coś się działo – kolejna atrakcja.
W końcu udało się – koniki zostały zapakowane, samochód powoli ruszył w stronę wyjazdu. Szliśmy za nim.. Jak na pogrzebie. Nie mogłam powstrzymać łez. Wokół ciągle trwała gehenna. Setki przerażonych koni, których nikt nie uratuje. Ludzie z batami, kijami, którymi tłukli też w pakę, na której jechały nasze źrebaki. Po co? Żeby je jeszcze bardziej wystraszyć? Żeby nam zrobić na złość?
Już za bramami targu udało nam się bezpiecznie przeprowadzić koniki do bukmana. Miały trochę ciasno ale do przeżycia – nie deptały się, nie były ściśnięte… w przeciwieństwie do tych, które wkrótce miały wyruszyć w swoją ostatnią, trwającą kilkadziesiąt godzin podróż.
Na koniec jeszcze czekała nas kłótnia z handlarzem o kantarki. Kazał sobie zapłacić po 10 zł za sztukę.. Nie mieliśmy już pieniędzy, na wykup ostatniego konia zbieraliśmy wszyscy po kieszeniach, ile kto miał.
Z pomocą przyszedł Maciek, miał jakiś kantar w samochodzie i dał 10 zł handlarzynie mówiąc, by ten nie robił wstydu. Wreszcie mogliśmy wyjechać z tego piekła.
Mogliśmy jechać do domu. Byłam pełna podziwu dla Maćka (przywoził też do Tary Mgiełkę). Przejechaliśmy ok. 400 kilometrów bardzo płynnie, bez żadnych szarpnięć, mocnych hamowań. Koniki były naprawdę bezpieczne. W drodze skubały sobie sianko, które miały przygotowane w przyczepie. Nie denerwowały się, nie kopały, były bardzo grzeczne. Po drodze Maciek zatrzymywał się, sprawdzał czy wszystko z naszymi pasażerami w porządku, widać było, że ma serce do koni. Tym sposobem Nepal, Jowisz i Izabel znalazły swój dom w Tarze. Tu będą szczęśliwe, kochane, już nikt ich nie uderzy.
Te trzy życia kosztowały 7000 zł. Do tego koszt transportu – 1550 zł. To dzięki Wam udało nam się je uratować! Ale to był dopiero początek. Teraz trzeba konisie utrzymać – dać im jeść, zapewnić opiekę weterynarza, kowala. One ciągle potrzebują Waszej pomocy! Wszystkie trzy są do wirtualnej adopcji. Chcesz mieć SWOJEGO konia, ale nie masz miejsca? Zaopiekuj się Jowiszem i do woli odwiedzaj go w Tarze! Wystarczy 20 zł miesięcznie, by ten śliczny konik w typie arabka był Twój! 🙂
Aktualni opiekunowie:
- Hanna i Agnieszka G.
- Monika i Mariusz Goetze
- Anna Chlebińska z Wrocławia
- Rose
- Ewa i Witold Seredyńscy z Wrocławia
- Sara Góral
- Magda z Łodzi
- Monika G.
- Agnieszka i Piotr Czerkawscy
Adopcje wirtualne:
Zobacz więcej koni do adopcji →
adopcje@fundacjatara.info