To miał być szczęśliwy dzień…
Miałam pisać o przebiegu Manifestacji. Mieliśmy wieczorem wspólnie zasiąść i analizować, snuć plany działań, by uratować przed śmiercią w rzeźni wszystkie konie w Polsce…
Mieliśmy to robić…
W drodze powrotnej z Wrocławia do Scarlett zadzwonił Ikar – siedziałam obok, na siedzeniu pasażera. Od razu uchwyciłam to Jej charakterystyczne spojrzenie i ton. Nogi mi zadrżały. Nim skończyła rozmawiać, już wiedziałam, że nie będzie to dobra wiadomość. Powiedziała, że Greg na pastwiskach położył się i nie chce wstać. I mnie ścięło z nóg.
Radość z zakończonej właśnie pierwszej w moim życiu Manifestacji w obronie koni zaczęła wyparowywać. „Trzeba być dobrej myśli Alicja, czekaj, nie denerwuj się – Doktor poda Mu kroplówki – na pewno się podniesie.” – i tak w kółko, aż do przyjazdu na pastwiska, dodawałyśmy sobie otuchy. Gdy wraz z Kozikiem i Richardem, którzy przyjechali niemal równo z nami, podnosiliśmy Go, już prawie udało Mu się wstać, jednak w kluczowym momencie Jego schorowane nogi zawiodły… Wykazywał wolę, lecz ciało było zbyt słabe. Po wysiłku wystąpiły objawy neurologiczne, które na szczęście szybko ustąpiły i wciąż mieliśmy głęboką nadzieję, że nasza „Kruszynka” przetrwa to i rano znów zobaczymy Go, jak z zacięciem konsumuje trawę. Po tej próbie Scarlett szybko pojechała po Piotra i specjalną uprząż do podnoszenia i podtrzymywania koni. Ikar wjechał na łąkę ciągnikiem, było już zupełnie ciemno. Przyjechali i przystąpiliśmy do drugiej próby, tym razem z dźwigiem w postać tura. Odpoczął trochę i podtrzymywany na taśmach usilnie próbował dostać się do swojej ulubionej trawy. Gdy leżał, także zawzięcie próbował ją jeść – widziałam juz coś takiego. Wyglądało na to, że się z nami żegna… Jednak, gdy przyprowadziliśmy Lira, Jego największego i jedynego przyjaciela, cichutko zarżał. Popuściliśmy taśmy – stał o własnych siłach! Promyk nadziei zagościł na naszych twarzach. Asekurowaliśmy Go, gdy wykonał kilka kroków. Później znowu kilka.
Po kolejnej godzinie asekuracji musieliśmy pozwolić Mu iść samemu – już wyglądało na to, że się uda. Zrobił jednak kilka kolejnych kroków w kierunku Lira i upadł, asekurowany przez najbliżej stojącego Richarda. We Wrocławiu otrzymaliśmy w darze od pewnej Pani m.in. kołdrę – przykryliśmy Go. Nic więcej nie mogliśmy zrobić – pozostało nam czekać, co przyniesie noc.
Z Ikarem nawet nie rozmawialiśmy. Oboje z wzrokiem wbitym w podłogę… Dochodziła 22:00.
Tuż przed 24:00 konie zarżały bardzo donośnie, nigdy wcześniej czegoś takiego nie słyszałam. Zerwałam się i kolejny raz poszłam do Grega, jednak serce mi podpowiadało, że tym razem… Podeszłam, leżał w tej samej pozycji, w jakiej Go zostawiłam. Przed momentem odszedł, a Stado głośno Go pożegnało. Nie cierpiał, nie walczył, odszedł we śnie.
Niebo było usiane gwiazdami, lecz tylko jedna z nich otoczona była poświatą – to Greg, dołączył do roziskrzonego przez 17 lat działalności nieba nad Tarą – pomyślałam. Dołączył do Maura i Łagodnej oraz wielu, bardzo wielu innych koni, które przez te wszystkie lata pożegnaliśmy.
Nie myślę o manifestacji… Jedyne obrazy w mojej głowie, to widok Grega i Lira, pasących się spokojnie na łące.
Biedny Lir… Jak On to zniesie? Też jest już staruszkiem. Nie potrafię spojrzeć Mu w oczy. Jego przyjaciel odszedł, a my, ludzie, nie mogliśmy tego zatrzymać. Jedynym pocieszeniem jest to, że Greg spędził pięć ostatnich, cudownych miesięcy w końskim raju na ziemi, gdzie mógł robić to, na co miał ochotę i był otoczony jedynie przez końskich przyjaciół i kochających Go ludzi…
Martwię się o Lira. Przez cały dzień cichutko wołał Grega….
Mimo tego, iż wiem że starość nikogo nie oszczędza, to boli jak cholera…
Żegnaj „Kruszynko”, nigdy Cię nie zapomnimy!