W Sochaczewie w dzień targowy.
W Sochaczewie byliśmy o świcie. Targ dość duży.
Zwierzęta traktowane jak ścierwo.
Spętane krowy ledwo powłóczyły nogami, a cielaki były powiązane za głowy jeden stał na ziemi a drugi na samochodzie. Widziałam też wychudzone cielaki, które ledwo szły. Na moich oczach handlarz rzucił cielakiem o ziemię a potem go z całej siły kopnął. Gdy zauważył, że patrzymy udawał, że go podnosi. Kozy i krowy brudne, przerażone ze smutnymi oczami. Mnóstwo źrebaków przyjechały, żeby ruszyć w ostatnią drogę i stać się włoskim przysmakiem.
Konie pakowane do tirów ich spojrzenia błagające o pomoc. Koń w tirze miał ranę na głowie i za uchem. Gdzie są teraz, kiedy piszę te słowa. Wiele z nich pojechało do rzeźni w Polsce pewnie już nie żyją. Inna spragnione, głodne ranne czy mają siłę jeszcze stać na nogach?
Jadą do Sardynii.
Jestem niemym świadkiem ich drogi na śmierć i czuję się winna. Jeden z handlarzy radzi żebyśmy zajęły się głodnymi dzieci z Łodzi mówi, że postrzelałby do Animalsów chwali się, że jest myśliwym i ma w domu trzy rodzaje broni. Uważa, że jak ktoś bije i głodzi zwierzęta, to nikomu nic do tego jego sprawa. Kaczki i kury na targu noszone są w siatkach upchane „ile wlezie” Handlarze wiedzą, że jesteśmy wściekają się, że robimy zdjęcia. Targ w Sochaczewie to dla mnie trauma. Zanim się pozbieram będzie Pajęczno. Kiedy to się skończy?