Relacja z Wstępów – Skaryszew 2012 – Ekostraż

Skaryszew to dla wielu osób synonim jarmarku końskiego, zwanego tradycyjnie Wstępami.

W tym roku targ, mimo podobnego charakteru, jak w poprzednich latach, nieco się różnił. Na tej ogromnej arenie handlu końmi – po przeciwnych stronach – stanęli rolnicy i obrońcy zwierząt.
Wstępy okryte są złą sławą wśród środowisk prozwierzęcych ze względu na dostrzeżenie i udokumentowanie problemu zaniedbywania i znęcania się nad końmi w czasie ich trwania. Tej zimy sprawa nabrała szczególnego rozgłosu dzięki głównej inicjatorce akcji STOP Skaryszew – Scarlett Szyłogalis-Jankowiak z Fundacji TARA-Schronisko Dla Koni – oraz przyjazdowi kilkunastu organizacji pozarządowych, których jednym z celów statutowych, jest humanitarna ochrona zwierząt. I jak się okazało – sama ich obecność, z aparatami fotograficznymi i kamerami w dłoniach, była orężem w walce z lekceważeniem zapisów ustawy o ochronie zwierząt. Obecność ta krępowała niektórych właścicieli koni, którzy – zanim unieśli baty czy kije na swoje czterokopytne źródła dochodu – rozglądali się z niepokojem. Rola wspomnianych organizacji nie ograniczyła się jednak do kontrolowania przebiegu jarmarku. Miłośnicy koni-wolontariusze z całej Polski pojawili się w niedzielę wieczorem, by sprawdzać stan oraz paszporty koni dopiero wjeżdżających do Skaryszewa.

Było już bardzo ciemno, lecz miasto rozjaśniały światła wozów strażackich i policyjnych, obstawiających każdą drogą prowadzącą do centrum. Na chodnikach ciągnęły się stragany, zajmowane powoli przez wszelkiego typu handlarzy i rzemieślników, a poza strefą zabudowaną – naprzeciwko cmentarza – całe połacie pól zagospodarowane było na parking i miejsce handlu.

Szybko staliśmy się świadkami transakcji

„Zobacz, jaki rozłupany zad! A teraz patrz na nogę!” – krzyczał jeden mężczyzna do drugiego po wejściu do przyczepy z koniem. Dobili targu, błysnęła butelka wódki i razem z dwoma innymi zaszyli się w samochodzie.
Około godziny 21.00-22.00 można było doliczyć się kilku tirów do przewozu koni, zarówno z polskimi, jak i włoskimi tablicami rejestracyjnymi, których wjazd oznajmiał potężny warkot silników i błyski fleszy obserwatorów.

Wielu z nich z trwogą i smutkiem spoglądała na pojazdy, widząc oczami wyobraźni stłoczone konie, jadące w swoją ostatnią podróż.

Na każdym wjeździe do Skaryszewa miał być inspektor weterynaryjny i policja, do tego wolontariusze z organizacji pro-zwierzęcych, którzy – jak wspominało wielu z nich – często byli odsuwani i lekceważeni przez te służby. W ich opowieściach można dostrzec niezrozumiały konflikt interesów obu stron, które cel kontroli powinien raczej jednoczyć w działaniu, niż dzielić.
Przed północą zwiększyła się ilość przyjazdów handlarzy z końmi. Zwierzęta te były przewożone w przeróżny sposób. Jedne w koniowozach lub przyczepach do przewozu koni, a inne – na przyczepach rolniczych jednoosiowych, z plandeką lub bez, dwukółkach do ciągnika, a nawet w busie.

Szczególnie ten ostatni przypadek sparaliżował obrońców zwierząt.

Relacjonował Andrzej, inspektor Stowarzyszenia Ochrony Zwierząt EKOSTRAŻ: „Wybraliśmy się na jeden z punktów kontrolnych. Było tam sporo wolontariuszy, ale ilość nadjeżdżających samochodów sprawiła, że byli oni jak najbardziej potrzebni, na dodatek coraz intensywniej padający śnieg utrudniał kontrolę stanu koni i pojazdów.
W większości przypadków nie było problemów ze zdrowiem koni, paszportami etc. Straż podpytywała nas „ile nam płacą za tę akcję” – byli faktycznie zaskoczeni, gdy odpowiedzieliśmy, że robimy to za darmo, dla koni… Z kolei my zaskoczeni byliśmy, gdy przyjechał na miejsce dość mały samochód, w którym jak się okazało, oprócz dwóch handlarzy, znajdowała się piątka kucy! Samochodu tego nie przeznaczyłbym dla 4-osobowej rodziny, a co dopiero dla takiej ilości istot… Nie dziwi fakt, że na początku, gdy zaglądaliśmy do auta, nie byliśmy w stanie doliczyć się wszystkich zwierząt. Paszporty „znalazły się” tylko dwa. Właściciel postanowił, jak gdyby nigdy nic, pójść do miasta po paszporty, które „zostały u kolegi”. Wezwano policję. Handlarze nie mieli sobie nic do zarzucenia, twierdząc, że „nasze konie mają dobrze, bo inne mają gorzej, a wy to niczego w życiu nie doświadczyliście…”. Dla przewożonych kucy wymagana ustawowo powierzchnia wynosi 1 m kw., więc inspektor weterynaryjny stwierdził, że wymiary 2,5×2 są wystarczające… Policja była zatem bezsilna, choć sama przyznała, że gdyby zależało to od ich osobistego zdania, nie dopuściliby do transportu w takich warunkach. Paszporty okazały się być zgodne, specjalnie i z dużym zaangażowanie sprawdzały je także wolontariuszki z Tary”.

W centrum targu, mimo późnych godzin nocnych, wciąż przybywało handlarzy oraz zwierząt, przywiązywanych do samochodów jedno obok drugiego, „zarażających się” nawzajem stresem. W szybkim tempie zapełniały się końmi także tiry. Wszędzie unosił się zapach wódki, przelewanej w ogromnych ilościach w trakcie wszechobecnych „rytuałów” alkoholowych, którym towarzyszyła obecność dzieci, oraz zapach kiełbasy. Coraz częściej można było zauważyć przepychanki i szarpanie koni przez pijane osoby, którym odwagi dodawał znaczny wpływ alkoholu, ciemność i „widownia” w postaci kamratów „po fachu”. Z każdej strony dało się słyszeć wulgaryzmy, z powszechnie używanym w relacji człowiek-człowiek oraz człowiek-koń słowem „kurwa” i nie mniej popularnym „prrrr”, podstawowym zwrotem w komunikacji człowiek-koń.

Tymczasem na jednym z wjazdów, od strony Chomentowa, wciąż trwała kontrola. Każdy handlarz, który przyjeżdżał z końmi, okazywał inspektorowi weterynarii oraz wolontariuszom paszport, ci zaś sprawdzali, czy zgadzała się maść konia i odmiany, a także, w jakim stanie są konie, szczególnie ich kończyny. Następnie dostawał kartę, na której znajdowała się informacja o przeprowadzonej kontroli i jej godzina. Tu współpraca służb przebiegała w pomyślny sposób, choć nie brakowało wzajemnych zastrzeżeń.
Zwierzęta, które nie posiadały dokumentów lub opis w nich nie zgadzał się z rzeczywistością, były wycofywane, co zdarzyło się w ciągu nocy kilka razy. Pojawił się także przypadek konia z obszernymi, krwawiącymi ranami na stawach skokowych i ten również nie mógł być dopuszczony do udziału w jarmarku. Klaczy ze świeżą raną pod okiem pozwolono wjechać do Skaryszewa z zaleceniem, aby zgłosić się do punktu weterynaryjnego. Spotkany później na targu właściciel zwierzęcia – jak się okazało – jednak się nie wywiązał, wyśmiewając zwracającą mu na to uwagę wolontariuszkę.
Zdarzały się transporty, gdzie konie miały wystarczająco dużo miejsca dla siebie, a także dostęp do siana i ściółkę. Najczęściej jednak zwierzęta były zaniedbane pod względem pielęgnacyjnym, oblepione odchodami aż po samą grzywę, z nie mniej brudnymi stanowiskami, upchnięte, z prowizorycznymi plandekami, o które obcierały głowami.
Silny wiatr, mróz i ogromne zmęczenie doskwierały wszystkim. W tych warunkach prawdziwe współczucie wywoływał widok koni, czasem ze spętanymi nogami, przewożonych na odsłoniętych dwukółkach, bez żadnej ochrony przed warunkami atmosferycznymi i hałasem dochodzącym spod maski ciągnika. Wymiary jednak były zgodne z przepisami i takie transporty mogły wjeżdżać na targ.
O nieuczciwości osób, pobierających w imieniu gminy opłaty za każdego konia (20 zł/szt.), nie warto nawet wspominać, wszak to nie nasza sprawa, choć paradoksalnie takie rzeczy rozgrywały się parę metrów od będących na tym samym punkcie funkcjonariuszy policji.

Świt odsłonił wypełnione po krańce pojazdami i końmi parkingi

oraz poruszające się powoli tłumy ludzi. Wracając po nocnej kontroli można było odnieść wrażenie, że w mgnieniu oka całe ulice pokryły się odchodami. Słychać było rytmiczną muzykę, nakładające się na siebie odgłosy rozmów, krzyki i swobodnie rzucane przekleństwa. Te ostatnie, padające z ust dzieci w wieku szkolnym i dorównujące w swym bogactwie słownictwu dorosłych, szczególnie porażały.
Wrogiego nastawienia handlarzy doświadczyliśmy bardzo szybko, gdy tylko z aparatami fotograficznymi i kamerami zbliżaliśmy się do koni, szczególnie tych, na które podnoszone były drewniane kije, pręty oraz baty. Z drugiej strony, wywoływało to zwykle zaniechanie prób uderzenia zwierzęcia i – tragikomiczne wręcz – przekucie na zupełnie odmienne gesty, np. poklepywanie.
Przechadzając się po jarmarku, podpytywaliśmy o ceny koni. Niektórzy niechętnie udzielali informacji ze względu na nasz wygląd, często odbiegający od stylu handlarzy.
9 zł/kg dorosłego konia, 12 zł/kg żywca źrebięcego – tyle w oczach właścicieli było warte życie ich podopiecznych.
Scarlett zabrała nas do miejsca, gdzie stały już wykupione przez TARĘ, dzięki ofiarności darczyńców, dwa konie. Jak się dowiedzieliśmy, jeden miał kontuzję nogi, u drugiego można było dostrzec krople krwi na chrapach, jednak nie było czasu na pytania.

Udaliśmy się do handlarza, u którego zauważyliśmy wychudzonego, apatycznego, małego konika. Widok zwierzęcia poruszył nas dogłębnie, wywołując jednocześnie wzruszenie i złość. Właściciel zażądał za konia 1200 zł i nie chciał zejść poniżej tej ceny, mimo że czworonóg był w bardzo złym stanie i nie posiadał paszportu.

„Swoje chcę mieć”

Zaczął padać deszcz ze śniegiem, poleciały i łzy. Grupa wolontariuszy prowadziła osłabionego konika, nazwanego później Małym Paulem, który ledwo trzymał się na nogach, a zmuszony do ruchu z trudem ciągnął kopytami po wydeptanym ściernisku. Zależało nam, by jak najszybciej okryć go derką i zabrać do punktu weterynaryjnego.

Idąc tak słyszeliśmy za swoimi plecami różne komentarze – „marsz pogrzebowy”, „zabierają go, teraz będą go tylko kochać” (śmiech), „zieloni” itp. Nikt z nas jednak nie miał ochoty na wdawanie się w jakąkolwiek interakcję.
„Nie wiem, czy mogę udzielić pomocy temu koniowi” – usłyszeliśmy od lekarza weterynarii po przeczącej odpowiedzi na temat posiadania paszportu. W końcu jednak weterynarz przebadał zwierzę i podał dwa zastrzyki z witaminą C, podejrzewając upojenie konia alkoholem. Potem Mały Paul trafił pod czułą opiekę wolontariuszy w namiocie TARY.
Jednym z wykupionych koni była także klacz, która miała liczne wyłysienia na skórze szyi i grzbietu oraz sztywną kończynę. Wezwany do kontroli paszportu, budzącego wątpliwości, inspektor weterynarii, nie zwrócił żadnej uwagi na dolegliwości kuca i z lekkim uśmiechem, który odebraliśmy jako pogardę dla nas, powiedział do handlarza, że może spokojnie sprzedać konia. Ten więc szybko podniósł cenę z utargowanej do wyjściowej, czyli 1250 zł.
Po przyprowadzeniu kilku koni na przygotowane specjalnie dla nich stanowiska przy namiocie TARY, nagle wzrosło zainteresowanie nimi wśród przechodniów, którzy co chwilę pytali o cenę. Wolontariusze odpowiadali z uśmiechem, że te zwierzęta nie są do sprzedania, lecz do kochania, co zbijało z tropu handlarzy.
Zbliżała się godzina 10.00, wyznaczona na rozpoczęcie demonstracji – w samym sercu targu. Powoli schodzili się przedstawiciele różnych organizacji, wielu z nich znanych ze swojej aktywności społecznej i działań na rzecz ochrony przyrody.

Wolontariusze mieli ze sobą transparenty z różnymi napisami, m. in. „Skaryszew – piekło koni. Zatrzymajmy okrucieństwo”, „Dość przemocy wobec zwierząt”, skandowali także hasła: „Stop Skaryszew”, „Zwierzę nie jest rzeczą”, „Krew, krew – krew na waszych rękach”. Wywołało to oburzenie wśród tłumu, który stał po przeciwnej stronie rowu, stanowiącego wręcz symbol podziału. Podniosła się wrzawa, liczne dyskusje, a oprócz inwektyw i obelg poleciały w stronę manifestujących kamienie. Aktywiście jednak nie rezygnowali, demonstracja trwała jeszcze przed dłuższy czas. Po niej zaś były zbierane podpisy pod petycją dotyczącą ujęcia w prawie konia jako zwierzęcia towarzyszącego, a zatem zakazanie jego chowu i hodowli z przeznaczeniem na ubój.

Mi, osobiście, wyjazd na Wstępy do Skaryszewa rozwiał wszelkie wątpliwości. Pamiętam dokładnie ten moment, w nocy, podczas kontroli, kiedy chciałam krzyknąć „dość”. Mężczyzna przywiózł na dwukółce konia z narzuconą na grzbiet plandeką tak, że widoczna była sylwetka zwierzęcia. Silnik ciągnika rzęził głośno. Nie miałam siły nawet wyjąć kamery. Pomyślałam, że wolę, aby pogłowie koni w Polsce drastycznie spadło, niż miały nadal dziać się takie rzeczy. Ciężko jednak ubrać w słowa wszystkie uczucia i myśli, które docierają do człowieka pod wpływem doświadczeń tego targu.
I stukot kopyt, i parskanie koni, uwięzionych już w wielkim, czerwonym tirze z napisem „Italia-Polska, transport międzynarodowy”; niewidocznych przecież, a sprawiających, że serce pęka, „rozpada się na milion kawałków”, jak pisała po ubiegłorocznym jarmarku Scarlett…
Kwestia koni rzeźnych jest złożona i w świetle wielu argumentów trudno ocenić, czy forsowanie zakazu zabijania polskich koni na mięso nie przyniosłoby więcej szkód – i bynajmniej nie myślę o stratach ekonomicznych, ale o dobrostanie koni. Choć rachunek zysków i strat jest dla wielu osób, jak doświadczyłam – także ze środowiska akademickiego – decydujący. Wszelkie zaostrzenia w prawie dotyczące zwierząt gospodarskich są ograniczeniami w produkcji zwierzęcej, a ta stanowi potężną gałąź gospodarki. Sądzę jednak, że mimo wszystko warto zwrócić uwagę ludzi na to, jak traktowane są konie podczas tego targu i dopilnować, by nie były one nigdy więcej bite, szarpane, pętane czy brutalnie ładowane na przyczepy, stłoczone i zestresowane. Wszak nowelizacja ustawy o ochronie zwierząt nie jest tylko dziełem aktywnych organizacji prozwierzęcych, ale też zwiększenia się świadomości zwyczajnych ludzi. Może warto taką akcją zainspirować dyskusje dotyczące koni. Nawet, jeśli miałyby być nadal zabijane w celu pozyskania mięsa, to niech chociaż nie wiąże się to z eksportem żywych zwierząt na tak ogromną odległość…

My, wolontariusze z całej Polski, czujemy się zobowiązani do troski o los naszych koni, do których przywiązanie było przez wieki szczególnie widoczne w polskiej tradycji – by nie pozostało tylko historią, uwiecznioną w literaturze i malarstwie Polaków dawnych pokoleń.

„Gdziekolwiek człowiek pozostawił odcisk swojej stopy na długiej drodze cywilizacyjnego rozwoju, znajdujemy obok niego odcisk końskiego kopyta” (John Trotwood Moore)
Olga Smaga, inspektor Stowarzyszenia Ochrony Zwierząt EKOSTRAŻ we Wrocławiu
Wszystkie zdjęcia i filmy pochodzą z materiałów inspektorów i wolontariuszy EKOSTRAŻY: Andrzeja Chałupniaka, Karoliny Marut, Marty Stolińskiej i Olgi Smagi. W Internecie, pod hasłem „Skaryszew”, można znaleźć wiele relacji różnych osób z tegorocznego targu.

 

Skomentuj

Nasza strona używa ciasteczek (tzw cookies). dowiedz się więcej

Nasza strona internetowa używa plików cookies (tzw. ciasteczka) w celach statystycznych, reklamowych oraz funkcjonalnych. Dzięki nim możemy indywidualnie dostosować stronę do Twoich potrzeb. Każdy może zaakceptować pliki cookies albo ma możliwość wyłączenia ich w przeglądarce, dzięki czemu nie będą zbierane żadne informacje

Zamknij