Relacja z Wstępów – Skaryszew 2011 – Justyna K.

Pamiętam jak tuż przed wyjazdem do Skaryszewa poszłam na padok popatrzeć na wygrzewające się w wiosennym słońcu Tarowe konie. Jeden z nich, ciekawski, podszedł do mnie i zaczął z zainteresowaniem skubać wargami moją wyciągniętą rękę. Wtulał się w nią miękkimi chrapami, dmuchał w skórę, ślinił palce. Czułam jego pysk na swojej dłoni w każdej minucie spędzonej na skaryszewskim targowisku…

Wiedziałam, co jadę zobaczyć, przygotowywałam się na najgorsze już od dawna, żeby zbudować siłę, która, gdy nadejdzie ten moment, pozwoli mi podołać. Pierwsze minuty spędzone na terenie targu odarły mnie ze złudzeń, że może jednak nie będzie aż tak źle. Odór wódki, grupy zataczających się, ordynarnych wieśniaków, krzyki, rżenie przerażonych koni i walenie kopyt zwierząt zamkniętych w blaszanych przyczepach.

Natężenie dźwięku tak wżerające się w mózg, że musiałam wyjść z jednej z alejek, żeby złapać oddech.

Zderzenie się z tym światem może zmiażdżyć emocjonalnie każdego człowieka, dla którego zwierzę jest czymś więcej niż kawałkiem mięsa na talerzu. Tłumy, przez które ciężko się przecisnąć bawią się na jarmarku, na którym króluje muzyka disco polo, kiełbasa z grilla i kowbojskie kapelusze. Kowboje mogą tam także kupić Pismo Święte i kiczowaty obrazek papieża, przy którym pomodlą się zanim chwycą kij i pójdą nim okładać ładowanego do przyczepy konia.
Nic tak nie przeraża jak widok masy identycznych osobników, którzy przychodzą tam z dziećmi, pokazują im jak handluje się zwierzętami i uczą je, że koń jest rzeczą, która nie czuje i nie myśli. Powtarzające się z każdej strony pytanie

ile TO?

Odziera te wspaniałe, dumne i stworzone do wolności zwierzęta z resztek godności. Tu sprowadza się je do oblepionej gnojem i przywiązanej na półmetrowej lince liczby kilogramów. Źrebaki, które rzucają na wszystkie strony rozpaczliwe spojrzenia i rżą z żałością nawołując swoją mamę, nie wiedzą, że przestały już być dziećmi a stały się włoskim przysmakiem.

Był moment, gdy liczyłyśmy na to, że uda nam się wywieźć stamtąd, choć jednego konia, uratować, chociaż jedno życie. Chodziłyśmy, więc od sprzedawcy do sprzedawcy i pytałyśmy o ceny źrebaków. Właściwie to Scarlett i Iwona chodziły, bo ja sama bałam się podejść. Scarlett spytała mnie potem „czego się boisz?”. Nie odpowiedziałam jej wtedy, bo nie miałam siły, odpowiem teraz.

Powalała mnie myśl o tym, że muszę podejść do śmiejącego się w głos, odrzucającego sprzedawcy, poczuć na twarzy jego cuchnący alkoholem oddech, usłyszeć kilka niewybrednych żartów, wzbudzających gromki śmiech jego stojących wkoło kolegów, jak to ‘odda mi tego konia za tysiąc złotych, jeśli go z nim obrządzę’ a potem odejść czując na sobie wzrok końskiego dziecka. Wzrok, który niemo błaga mnie żebym nie zostawiała go z tymi ludźmi, żebym zabrała go ze sobą do bezpiecznego domu. Jak mam znaleźć w sobie siłę, żeby się od tego odwrócić? Jedynym argumentem, który padał z każdej strony było stwierdzenie, że

‘Bóg tak to urządził, że człowiek jest lepszy od zwierząt i ma nad nimi władzę’.

Czy nie jest tak, że ten, kto ma władzę powinien rządzić swymi poddanymi z miłością, być tym, na kogo w najcięższej chwili zwrócą swój wzrok z ufnością i oddaniem? Czy ten Bóg nie jest bogiem miłosierdzia, tylko bogiem prostactwa krzyczącego ‘cofnij się kurwo!’ do przerażonej, spętanej klaczy? Jeśli to właśnie jest bycie człowiekiem to ja człowiekiem nie chcę się nazywać. Chcę być zwierzęciem stojącym na padoku i całującym pysk gniadego wałacha, który wącha moją dłoń z ufnością, bo wie, że jedyne, co mogę mu w niej przynieść to miłość.
Justyna K.

 

Skomentuj

Nasza strona używa ciasteczek (tzw cookies). dowiedz się więcej

Nasza strona internetowa używa plików cookies (tzw. ciasteczka) w celach statystycznych, reklamowych oraz funkcjonalnych. Dzięki nim możemy indywidualnie dostosować stronę do Twoich potrzeb. Każdy może zaakceptować pliki cookies albo ma możliwość wyłączenia ich w przeglądarce, dzięki czemu nie będą zbierane żadne informacje

Zamknij