Relacja z Wstępów – Skaryszew 2012 – Katarzyna K.

Byłam i ja…

Spodziewałam się, że będzie ciężko. Ale było bardzo ciężko.
Nie spodziewałam się, że zapowiedziane wcześniej kontrole inspekcji weterynaryjnej, inspekcji transportu drogowego, i obecność policji,

będą aż taką farsą.

Że spośród tylu tragicznych transportów, żaden nie zostanie zatrzymany lub zawrócony przez inspekcję. Nie spodziewałam się takiej pomysłowości handlarzy, przewożących konie w przeróżnych środkach transportu, byle je tylko upchnąć i dowieźć. Jednak moje zaskoczenie trwało krótko, bo to wszystko okazało się być normą. Normą był też tragiczny stan przywiezionych koni. Otaczały mnie setki przerażonych lub zrezygnowanych oczu. Widok bardzo smutny, ale trzymałam się długo. Właściwie całą noc. Kontrolowałam razem z inspekcją transporty koni. Oni mówili że jest ok, można jechać. Ja zupełnie co innego.

Policja wzruszała ramionami. „Może pani złożyć doniesienie” – tyle mi powiedzieli. Ale wszystkie transporty i tak pojechały dalej. Jak sprawdzaliśmy konie, które zostały wyładowane już na targu, musieliśmy trzymać się w dużych grupach, ponieważ my mieliśmy tylko aparaty i kamery, a handlarze – kije i metalowe pręty. Słyszałam, że jedną z wolontariuszek, która fotografowała upchane w tirze konie, stojąc na rampie, handlarz popchnął, by wpadła do tira wprost pod nogi przerażonych zwierząt. Innej zniszczyli aparat. Kolega dostał z pięści w twarz. Do mnie wyskoczyli z metalowym prętem, krzycząc „wypierdalaj z tym aparatem!”.

Ale nie wystraszyli nas, bo przyjechaliśmy z całej Polski (byli też aktywiści z Włoch i Francji) i wiedzieliśmy, z jakim motłochem będziemy mieć do czynienia. Wiedzieliśmy, co działo się w ubiegłych latach. Tylko wtedy były tam od nas pojedyncze osoby. W tym roku pokazaliśmy, jak wielu osobom nie jest obojętne, jakie piekło ludzie gotują koniom w Skaryszewie. Czy coś to dało? Czy było warto tam jechać, poświęcać weekend, nie spać ponad dobę, i spędzić ją na mrozie w jakieś zachlanej wsi? Ano było. Za przekazane darowizny udało się wykupić 10 koni, które miały trafić na rzeź. „Selekcja” dokonywana była ze łzami w oczach – „tego ratujemy, a ten obok pojedzie na rzeź…”. Bardzo często handlarze woleli sprzedawać je włoskim rzeźnikom niż nam. Wybraliśmy głównie słabe, chore dzieciaki. Bo padłyby z wycieńczenia podczas kilkudniowego transportu do Włoch. Jeden z nich ledwo trzymał się na nogach. Po wykupieniu, zaprowadziliśmy go do namiotu-punktu weterynaryjnego.

Poprosiliśmy weterynarza o pomoc.

Ten pokręcił głową, widząc stan źrebaka. Ale dał mu jakieś leki, i zaraz zażyczył sobie 50 zł. Po niedługim czasie kazał opuścić namiot, mimo, że ten i tak cały czas stał pusty. (W końcu nikt oprócz nas nie widział rannych i słabych koni) Ale widocznie, obecność nasza oraz chorego konia, bardzo weterynarzowi przeszkadzała, bo wygonił nas razem z koniem zaraz po tym jak stwierdził, że ma wysoką gorączkę.

Po powrocie z targów od wielu osób usłyszałam, że następnym razem pojadą z nami. Trzymam za słowo. Po raz pierwszy -w związku z naszą akcją- pojawiły się inspekcje. Fakt, że ich działanie pozostawia wiele do życzenia, ale samo to że się pojawiły, że pojawiło się słowo „kontrola”, to już coś. Od czegoś trzeba zacząć. Konie już nie były lane kijami, nie lała się krew, jak w ubiegłych latach. W końcu wszędzie byliśmy z kamerami. Media relacjonowały te wydarzenia, mamy zdjęcia, nagrania.

Trzymałam się do rana.

Bo w nocy mogłam coś robić, mogłam kontrolować, składać te cholerne nic nie dające doniesienia, sprawdzać zgodność paszportów z przewożonymi zwierzętami… Jakoś leciało… Gorzej było rano. Bo rano nie mogliśmy już nic. Po wykupieniu tylu koni, na ile było nas stać, mogliśmy tylko patrzeć, jak pozostałe są ładowane na tiry.
Wiele osób, w tym także ja, twierdzi, że konie potrafią dobrze zrozumieć co wokół nich się dzieje, i jaki los je czeka. Że mogą zrozumieć ludzką mowę oraz wyczuć ludzkie emocje i intencje.

Rano szłam po targu zobaczyć wykupione przez Fundację Tara konie. Zatrzymał mnie wzrok podrośniętego źrebaka. Wokół był tłum ludzi i dziesiątki koni. A ja zobaczyłam, że on patrzy prosto na mnie. Zatrzymałam się przed nim. Patrzył cały czas, bez ruchu, takimi przerażonymi, zrezygnowanymi oczami. Załadowany był na jakąś przyczepkę dla świń, nie miał tam miejsca na jakikolwiek ruch. I z jego oczu mogłam wyczytać, że on wie, że jedzie na rzeź. Wtedy przypomniało mi się, co kilkanaście godz. wcześniej powiedziała nam prezeska Tary- Scarlett, jak zapytaliśmy, jak mamy wybrać konie, które wykupimy. Scarlett odpowiedziała „to one was wybiorą. Zobaczycie. Będziecie wiedzieli, że macie uratować właśnie tego”. Jak to mówiła wieczorem, nie zrozumiałam. „Jak to, koń mnie wybierze, żebym go uratowała?”.

Ale teraz zrozumiałam.

Nie wiedziałam, ile koni Tara już wykupiła, ale miałam nadzieję, ze znajdą się pieniądze jeszcze na tego jednego. Ale moje nadzieje prysły bardzo szybko. Stanęło obok mnie 2. chłopów „A to co za koń?” – spytał jeden. – „Sprzedany do Włoch”. – „Oo, to dobra kiełbasa będzie!”.

Nie zapomnę oczu tego malucha…
Później mijały mnie tiry wypełnione końmi wiezionymi na rzeź. Mignęły dziesiątki smutnych oczu. Prawdopodobnie także jego. I pojechał…

 

Skomentuj

Nasza strona używa ciasteczek (tzw cookies). dowiedz się więcej

Nasza strona internetowa używa plików cookies (tzw. ciasteczka) w celach statystycznych, reklamowych oraz funkcjonalnych. Dzięki nim możemy indywidualnie dostosować stronę do Twoich potrzeb. Każdy może zaakceptować pliki cookies albo ma możliwość wyłączenia ich w przeglądarce, dzięki czemu nie będą zbierane żadne informacje

Zamknij