Relacja z Wstępów – Skaryszew 2012 – Justyna K

Znowu tak jak w zeszłym roku. Znowu nie mam w sobie opowieści. Mam zbiór myśli i klatek z filmu, może uda mi się je zszyć w jakiś patchwork.

Hello darkness, my old friend
I’ve come to talk with you again
Because a vision softly creeping
Left its seeds while I was sleeping
And the vision that was planted in my brain
Still remains
Within the sound of silence

Witamy w świecie ciemności. Królowej łajdaków i dziwek. Ciemność jest niesamowita, można w niej ukryć to co plugawe, można udawać że wszystko co w niej jest tak naprawdę nie istnieje. Ona nie jest wybredna, przyjaźni się z każdym kto zechce się do niej przytulić. Nikt nagle może zostać kimś.

W ciemności wyostrzają się inne zmysły. Węch, słuch, emocje uderzają ze zdwojoną siłą. Nie widać twarzy handlarzy, ale czuć sączącą się z nich nienawiść. To dobrze, nienawiść oznacza, że się boją, że za krzykiem, pijackim śmiechem i bełkotanymi przekleństwami kryje się najzwyklejszy strach. Strach przed tym co musi nastąpić i nastąpi – zmianą. To już się zaczęło. Niezgoda na traktowanie zwierząt i ludzi jak przedmiotów, na zacofanie kryjące się za fasadą słowa „tradycja”, na hipokryzję i zakłamanie tych, którzy wiedzą, że dostaną odpuszczenie każdego grzechu za parę srebrników na tacy, zaczyna sączyć się z każdego zakątka kraju.

Nie mam w sobie nienawiści.

Nienawiść zjada tego kto ją czuje. Wolę obojętność, ona rani znacznie bardziej. Mam za to w sobie zawsze ciekawość. Intryguje mnie skąd biorą się ci ludzie-nieludzie, ludzie-wydmuszki, którzy nieustannie wlewają w siebie morze wódki. Po co ją piją? Żeby coś zagłuszyć czy żeby coś poczuć? Bo przecież aby serwować tortury z zimną krwią trzeba zabić w sobie resztki uczuć, stać się golemem z pustką w środku.

Źrebak nie chce podejść do tira, wierzga na wszystkie strony, rży rozpaczliwie. Kilkanaście osób gromadzi się wokół niego, niektóre ciągną, niektóre pchają. Dziecko się nie poddaje, odskakuje na bok, wpada do rowu melioracyjnego, gdzie przewraca się na plecy. Wywlekają go z rowu i wciągają do transportu. Ocierają czoła z potu. „Ale skurwiel dał nam popalić”.
To co smuci szczególnie to fakt, że Ci, którzy powinni być naszymi sprzymierzeńcami stają się wrogami.

Weterynarze nie życzą sobie naszej obecności.

Wpuszczają zwierzęta transportowane w karygodnych warunkach (kuce upchnięte w busie, koń owinięty na pysku folią). Pozwalają na wjazd zwierząt bez paszportów. Nie, przepraszam, nie pozwalają, po prostu czekają aż właściciel wyskoczy na targ i po godzinie doniesie „brakujący” paszport. Jestem pełna podziwu. Nie byłabym w stanie tak żenujących sytuacji kwitować z kamienną twarzą twierdząc, że są „prawidłowe”. Do tego trzeba urodzić się ze specjalnym talentem lub przez lata znieczulać duszę na cierpienie tych, którym powinno się służyć.

Żyjemy w kraju niechciejstwa – służbom nie chce się służyć, lekarzom leczyć a politykom rządzić. To my się na to zgadzamy. Tylko my możemy przestać się zgadzać.
Na metalowej przyczepce bez żadnego zadaszenia stoi koń. Przez środek kłody jest przewiązany liną, która ma utrzymać go na tym marnym środku transportu. Właściciel skręca z drogi na pole, gdzie stoją handlujący. Błotnista ziemia jest wyjeżdżona, przyczepka podskakuje na koleinach. Przerażony koń próbuje utrzymać równowagę rozstawiają szeroko nogi i kiwając się na wszystkie strony.
W zeszłym roku słyszałam argument, że to „Bóg dał ludziom władzę nad zwierzętami”.

Ciekawe, w tym roku w Skaryszewie Boga nie ma.

Pewnie powstydził się tego co zobaczył w zeszłym roku i omija imprezę szerokim łukiem. Chłopi lubią Boga, bo on przychodzi w pakiecie z rozgrzeszeniem. Kupują na targu obrazek Świętej Rodziny, wieszają na ścianie. I już mkną prostą drogą do zbawienia. Ja mam trudniej. Mam tyle istot w sercu, że nie starczyło w nim miejsca dla żadnego z Bogów. Muszę się nieźle naharować na swoje zbawienie.
Idziemy ciemną alejką, lawirujemy między przyczepami handlarzy. Chcemy wykupić konie, które zawieziemy do domu, do Tary. Naganiacze biegają wokół nas, chcą dla swojego włoskiego pana znaleźć jak najlepszy towar. Dumni Polacy, naród powstańców, za kilka monet płaszczą się u stóp Włocha. Chcemy podejść do przyczepki ze źrebakiem, która właśnie podjechała na targ, ale nie zdążamy przed tłumem naganiaczy, którzy jak szarańcza oblegają pojazd. Zanim Scarlett zdąży zadać pytanie źrebak już ma wycięty znak nożyczkami. Sprzedany.

Już się nie zastanawiamy.

Podchodzimy do pierwszego z brzegu sprzedawcy i pytamy: Ile? Bierzemy. Kilkoro dzieci udaje się wyrwać. Nie wezmą udziału w holokauście źrebiąt, nie będą delikatesem. Będą robić to co przysługuje dzieciom. Będą rozwydrzone i będą rozrabiać. Będą rzucać wiaderkami po padoku i będą szaleć gdy poleje się je wodą ze szlaucha. Będą istnieć.

Nasz przewoźnik załadował konie trapem z „żywą rampą”. Jeśli koń zapierał się panicznie pozwalał mu chwilę postać przed przyczepą, głaskał po głowie, namawiał spokojnym tonem. Wszystkie konie zostały załadowane bez problemów. Nie trwało to dłużej niż standardowy załadunek na targu. Nie było krzyków, przekleństw, wymachiwania kijami.

Chłopi przyglądali się załadunkowi, głośno go wyśmiewając. Gdy okazało się, że przebiega on gładko doszli w końcu do argumentu, że koń „na pewno jest naładowany lekami”. Zapewne gdybyśmy pokazali im wyniki jego krwi stwierdziliby, że to w sumie nie jest prawdziwy koń tylko pewnie jakaś atrapa… Tak trudno przyznać się do własnej niewiedzy i niemocy. Bo agresja świadczy o słabości. O tym, że przywalenie koniowi kijem jest jedyny sposobem na udowodnienie własnej wielkości. Ale tak naprawdę potwierdza tylko małość. Ludzie biją gdy nie starcza logicznych argumentów.

  • Po co tłumaczyć dziecku dlaczego ma nie brać ciastek bez pytania skoro jeden cios załatwia sprawę?
  • Po co opowiadać żonie dlaczego wróciło się do domu w środku nocy, skoro można nią trzasnąć o kaloryfer i to gwarantuje ciszę?
  • Po co próbować zrozumieć zwierzę, które boi się wejść do ciasnej, ciemnej przyczepy, skoro można przyłożyć mu batem i w końcu go tam wcisnąć?

Smutna ruina po człowieczeństwie.
Jeden z wykupionych źrebaków jest strasznie ciekawski. Wciska swój nochal wszędzie gdzie się da. Wszystko próbuje skubnąć, każdy sznureczek pociągnąć. „Szarpnę tu sobie, zobaczymy co się stanie”. Drugi maluch jest nieśmiały i delikatniutki. Długo wącha moją rękawiczkę zanim zdecyduje się delikatnie zbadać ją swoimi wargami. Mocno się przytula. „Wcisnę się w Ciebie i mnie stąd zabierzesz. Zabiorę”. Gniade rodzeństwo jest wystraszone. Odskakują przy każdym ruchu skierowanym w ich stronę. „Wiemy jacy jesteście, na zaufanie trzeba sobie zapracować”. Każdy z nich jest inny, ale ich hodowcy nigdy się tego nie dowiedzą.

Mięso nie ma charakteru. Tacy jesteście ubodzy.

Nie będę płakać, bo to nic nie zmieni. Będę walczyć. Każdego roku w Skaryszewie mam w sobie coraz mniej strachu. Karmicie mnie bólem, na którym rosnę, hodujecie mnie jak klacz na rzeź. Jesteście skutecznymi hodowcami, w tym roku było nas więcej, w przyszłym będziemy jeszcze liczniejsi. Więc lepiej zawczasu napijcie się więcej i poszerzcie zasób przekleństw, bo stwierdzenie, że jestem „kurwą” i „nierobem” już nie robi na mnie wrażenia…

I’m not no red football
To be kicked around the garden
No no I’m a red christmas-tree ball
And I’m fragile
I’m not no animal
Though I am to you
I’m not no animal in the zoo
This animal will jump up and eat you
I’m not no animal in the zoo
And I’ve every intention
Of leaping up and getting you

Skomentuj

Nasza strona używa ciasteczek (tzw cookies). dowiedz się więcej

Nasza strona internetowa używa plików cookies (tzw. ciasteczka) w celach statystycznych, reklamowych oraz funkcjonalnych. Dzięki nim możemy indywidualnie dostosować stronę do Twoich potrzeb. Każdy może zaakceptować pliki cookies albo ma możliwość wyłączenia ich w przeglądarce, dzięki czemu nie będą zbierane żadne informacje

Zamknij