Taki to oto wspaniały opis wycieczki która miała miejsce w dniu wczorajszym otrzymaliśmy w mailu. Dziękujemy serdecznie całemu Zespołowi Szkół Sportowych z Lubina
Czekaliśmy na ten dzień z niecierpliwością. To już dzisiaj! Godzina 9:00. W busie szkolnym zapakowane kartony z witaminami dla koni w TARZE i puszki z karmą dla piesków i kotków. Dla nas pączki na drugie śniadanie. Daję znak do odjazdu. Pan Marek przypomina o zapięciu pasów. Jedziemy: Alicja, Oliwia, Ania, Paulinka, Joasia, pani Dagmara i ja, główna odpowiedzialna za całe to zamieszanie ze zbieraniem po 2 złote na TARĘ. Tak bardzo chciałam, żeby się udało. Sto dwadzieścia kilogramów witamin to niemało. Konie na nie czekają, bo jeszcze nie zieleni się trawa na pastwiskach. W nawigacji pan Marek wpisał Piskorzynę. Gdzie to jest? Niedaleko od Lubina, niecałe czterdzieści kilometrów. W drodze rozmawiamy trochę o fundacji. Opowiadam o założycielce, o ostatnich akcjach wykupu koni z targu w Skaryszewie, o Mgiełce i jej synku… Trochę wstydzimy się wzruszenia, mokrych oczu, ale ono jest prawdziwie… piękne… Szybko moja droga. Przed Wińskiem żegnamy mgły i wita nas słońce. Pod błękitnym niebem wjeżdżamy do wsi. Po prawej stronie widzimy folwarczne zabudowania. Dla pewności pytamy o drogę napotkaną kobietę. Jeszcze kilkadziesiąt metrów i stajemy przed bramą. Dzwonię do pana Piotra, że już jesteśmy. Wychodzi do nas Prezes Fundacji TARA – Scarlett Szyłogalis i pani Alicja. Witamy się z radością. Jestem wzruszona. Tyle czytałam o Scarlett, o jej działaniach, planach, marzeniach… Teraz mogę z nią rozmawiać. Podziwiam ją. Przedstawiam naszą małą gromadkę. Chwilę rozmawiamy. Pokazujemy nasze prezenty dla zwierząt. Scarlett opowiada o tym, że konie potrzebują witamin, że wprawdzie już końcówka zimy, ale trawa jeszcze nie urosła. „Wy młodzi sportowcy, wiecie najlepiej, że witaminy są bardzo potrzebne dla organizmu” – śmieje się Scarlett. Pyta, ile czasu zostaniemy w TARZE. Ustalamy, że do południa. Na początku pytam o Mgiełkę i jej Leosia. Połączona mama z synkiem. Idziemy najpierw do nich. Leoś jest jeszcze strachliwy, nieufny, stara się być raczej blisko mamy. „Potrzebuje czasu, żeby się oswoić” – mówi Scarlett. Obok widzimy trzy źrebaki. „Szczęściarze” – mówię do nich. Parę dni temu przyjechały do TARY wykupione przez fundację. Nie pojechały do rzeźni, ale trafiły do Piskorzyny. Są radosne, brykają po wybiegu. Idziemy dalej w stronę stajni i kolejnych wybiegów. Konie… Konie… Podchodzą, kiedy się zbliżamy. Są nami zainteresowane. Wyciągają szyje. Skubią nasze kurtki, czapki, starają się zaglądać do naszych toreb, plecaków. Śmiejemy się, ale troszkę jest w nas strachu. W końcu mieszczuchy przyjechały. My też musimy się oswoić z tymi pięknymi, dużymi zwierzętami. Po kilkunastu minutach przestajemy się bać. Podchodzą do nas kolejne konie. Są gościnne:). Zostajemy z Alicją, bo Scarlett poszła do swoich obowiązków. W TARZE jest dużo pracy przy wszystkich zwierzętach: koniach, psach, kotach, krowach, kozach, owcach, kaczkach. Alicja opowiada o kolejnych koniach, o ich często koszmarnych przeżyciach, o traumie, którą zafundował im człowiek. „Słuchajcie – mówi do nas w pewnym momencie, a może chcecie adoptować konia? Popatrzcie, to jest Hades, niedoszły sportowiec. Miesięcznie trzeba wpłacić tylko 20 złotych i będziecie mieć swojego konia”. Podchodzimy do Hadesa. Jest piękny. Umaszczony na czarno, smukły, wysoki. Mocno wyciąga szyję w naszą stronę. Paulinka zrywa trawkę i podaje mu do pyska. Zastanawiam się. To w końcu zobowiązanie finansowe. Pytam dziewczynki, panią Dagmarę, pana Marka – „Co robimy?” Wszyscy odpowiadają: „Adoptujemy. Na pewno uda się nam zebrać te pieniążki”. Po cichu o tym marzyłam, ale nie wierzyłam, że to się uda. Alicja się śmieje – „Zaraz podpiszemy umowę. Musicie go teraz odwiedzać”. Robimy sobie pamiątkowe zdjęcie z Hadesem. Sportowiec – koń z młodymi sportowcami z Zespołu Szkół Sportowych w Lubinie. Idziemy zwiedzać kolejne zakątki TARY. Od samego początku towarzyszą nam trzy pieski. Spotykamy też inne psy w zamkniętych wybiegach, mamę krówkę z synem, gromadę radosnych kucyków, kozy, owce, dzika. Widać, że wszystkie te zwierzaki są tutaj szczęśliwe. Pachnie sianem i są też inne „wiejskie” zapachy, do których trochę trudno nam się przyzwyczaić, ale dajemy radę. Pomagamy nawet poić zwierzaki. Wychodzi do nas Piotr. To z nim ustalałam mailowo i telefonicznie naszą szkolną akcję i wizytę w fundacji. Potem idziemy na pączki. Zbliża się południe. Podpisujemy umowę adopcyjną. Czas wracać do domu. Szybko minął czas ze zwierzętami i ich cudownymi wybawcami i opiekunami. Żegnamy się z zapewnieniem, że w maju znów przyjedziemy. Będzie na nas przecież czekał NASZ Hades. Droga powrotna mija bardzo szybko. Ustalamy wstępnie jak zorganizujemy spotkanie z Samorządem Uczniowskim, aby poopowiadać o naszej wizycie w TARZE i Hadesie. Już widać na horyzoncie Lubin, a we mnie rośnie refleksja, że byliśmy w raju, w raju dla zwierząt…
Dziękuję jeszcze raz wszystkim, którzy przyłączyli się do akcji. Uwierzcie mi, że naprawdę było warto!