Poproszono nas o pomoc, więc udostępniamy
PASJA – KLACZ Z PASJĄ NA ŻYCIE
Pasja urodziła się w gospodarstwie u chłopa , gdzie mieszkała przez 15 lat, czyli całe swoje życie. Od młodych lat była sama, bo jej starą matkę gospodarz oddał do rzeźni, a ona zajęła jej miejsce. Chłop próbowała zdominować Pasję, szarpał się z nią, bił, gdy był pijany, albo kiedy się mu sprzeciwiała (nie wiem do czego była wykorzystywana, ale ponoć kiedyś chodziła w wozie), pewnie nie raz dostała widłami, bo długo nie mogliśmy jej nawet pogłaskać po zadzie, a do brzucha czy słabizny nawet nie sposób było dotknąć.
W końcu, gdy osiągnęła już „leciwy” wiek, stała się na jesieni zbędnym balastem dla gospodarza, który sprzedał ją znów handlarzowi i niebawem miała podzielić los matki. Tak ją znalazłam w ciemnej ciasnej komórce, bez okien, przywiązaną z kucem do belki, przestraszoną, z paniką w oku zerkającą spode łba na człowieka, czekając na swoją ostatnią drogę.
Zlitowałam się nad klaczusią, nie pozwoliłam jej wywieźć. Udało mi się namówić handlarza, żeby jeszcze poczekał i nie oddawał jej do rzeźni (a samochód miał przyjechać po konie następnego dnia). Udało mi się ubłagać znajomą żeby pożyczyła mi pieniądze na odratowanie klaczy i już 3 dni później po opłaceniu 4300 zł., klacz przyjechała do mojej stajni.
Była przerażona, z nieleczoną raną na nodze, kopytami w strasznym stanie (przednie nogi po ochwacie). Patrzyła na człowieka wyłupiastymi przekrwionymi oczami jakby chciała powiedzieć – idź ode mnie, nie lubię cię, bo nic dobrego nie może mnie od ciebie spotkać.
Zaprowadziłam Pasję do czystego dużego boksu (bez wiązania), dostała sianka, słomy, stały dostęp do wody, owies. Obok miała upragnione towarzystwo innego konia i dałam jej jeszcze to, co było dla niej wtedy najważniejsze – czas, spokój i cierpliwość. Wierzyłam, ze to pomoże – przecież zawsze pomaga…
Przez pierwsze dni Pasja na widok człowieka kręciła całą głową i szyją młynka bujając się przy tym na przednich nogach – to była jej obrona. Stała tyłem, nie patrzyła w moją stronę, odsuwała się od ręki.
Była łasa na jabłko czy marchewkę, dokąd nie poczuła zapachu ręki , wtedy się odsuwała i nic już nie chciała jeść. Nie była agresywna, nie chciała nikomu zrobić krzywdy, czasem tuliła tylko uszy, gdy ktoś ją chciał na siłę pogłaskać, ale bez złości, po prostu chciała zachować dystans do człowieka, od którego przecież nie zaznała dotąd niczego dobrego..
Następnego dnia wypuściłam ją na padok z nowym kolegą (którego też kilka miesięcy wcześniej uratowałam z ogromną raną i dziurą w głowie) – bułanym wałaszkiem Frankiem. Jak zobaczyła innego konia, który mógł być razem z nią, tak blisko – to prawie wyfrunęłam za nią z boksu, w żaden sposób nie mogłam jej utrzymać. Od razu się zaprzyjaźnili i biegali po łące mimo jej schorowanych nóg (nie chciała dać poznać, że jest gorsza) – film pochodzi właśnie z tego pierwszego okresu bytności Pasji u nas.
I tak pomału Pasja zaczęła odżywać, pojawiły się pierwsze iskierki w jej oczach i myśl, że może nie wszystko jest jednak stracone, że nie wszyscy ludzie są źli, że jeszcze jest nadzieja…
Dzień po dniu było coraz lepiej, przestała się bujać, zaczęła pomału podchodzić, gdy zbliżałam się do boksu (chociaż jak było więcej osób w pobliżu, nadal się bała i uciekała w kąt), jadła już wszystko z ręki, można było bez stresu do niej podejść i pogłaskać i wszystko w boksie na spokojnie przy niej zrobić. Na padok wychodziła jak piesek, bez nerwów i szarpania i tak samo można ją było sprowadzić do boksu (chociaż gdy zostawała sama na łące to się jeszcze denerwowała). Jadła bardzo dobrze owies (paszy ani witamin nie chciała, bo nie była przyzwyczajona), kowal zrobił ile mógł na razie przednie kopyta (z tyłami trzeba było jeszcze popracować), ale to nic, bo przody po ochwacie i tak trzeba częściej przycinać. Zaczęliśmy z nią pracować nad głaskaniem zadu i brzucha, no i zaczęłam szukać dla kobyłki nowego domu, bo niestety mimo szczerych chęci, ja tego ostatniego domku nie mogłam jej dać (bo sama mam wkrótce stracić swój dom).
Pasja ma bardzo dobre pochodzenie wielkopolskie, dziadek Hanower (fajny papier). Jak ją kupowałam miała tylko świadectwo źrebięce, więc znowu za swoje pieniądze wyrobiłam jej paszport, zapłaciłam też za kowala, któremu po dwugodzinnym odczulaniu udało się w końcu zrobić bez stresu tylne kopyta.
Pomyślałam, że Pasja jest już pomału gotowa na dobry domek, gdzie może odchowa jeszcze fajnego źrebaczka, a w przyszłym roku może będzie gotowa pociągnąć lekka bryczkę. Znalazł się Pan z Podkarpacia, który szukał (z tego co mówił) klacz do hodowli, a warunki o których zapewniał zdawały się spełniać wszystkie moje oczekiwania. Powiedziałam mu, że z klaczą trzeba jeszcze pracować i że wymaga miłości i cierpliwości, żeby do końca zaufała człowiekowi i zdawał się to rozumieć. Sprzedałam Pasję za 4000 zł. (tyle musiałam oddać koleżance). Dołożyłam do niej w sumie ponad 2 tys. zł. (kowal, pasza, weterynarz, który ją zbadał, leczenie rany, różnica w cenie, transport do nowego domu, za który też zapłaciłam – a z Poznania na Podkarpacie jest ponad 500 km), ale co tam – wydawało się, że następna smutna historia konia znalazła szczęśliwe zakończenie i to było dla mnie najważniejsze.
Niestety tak się nie stało. Pasja jest znowu zagrożona. Nowy właściciel jak stwierdził, że klaczka nie jest spokojnym misiem i nie da się jej łatwo złamać, a do tego nie nadaje się faktycznie pod siodło (o czym wielokrotnie mu mówiłam), zaczął wymyślać przeróżne jej dolegliwości stwierdzone ponoć przez weterynarza (do którego oczywiście namiarów nie podał) – np. że klacz cierpi na ślepotę, że ma chorobę Wobblera (co już naprawdę jest głupotą bo mam u siebie uratowanego konia z Wobblerem, wiec wiem jak się rusza), że jej kopanie nogami to jej odruch bezwarunkowy (nie wiem, co ten nowy właściciel jej zrobił, że jest agresywna, bo u nas przed wyjazdem mogło ją w boksie obsługiwać dziecko i nawet się nie ruszyła, a co dopiero mówić o kopaniu czy gryzieniu) i tak dalej. W każdym razie podobno zalecono mu szybką „eutanazję” klaczy, co biorąc pod uwagę cenę zakupu pokryje z nawiązką rzeźnia.
Łza mi się w oku ponownie zakręciła, bo chociaż wiem, że nie uratuję wszystkich biednych i skrzywdzonych koni i nie wynagrodzę krzywdy, jaką wyrządził i nadal wyrządza im człowiek, to przecież już raz uratowałam Pasję , przywiązałam się do niej i myślałam, że będzie bezpieczna, a nie jest (i nawet nie wiem, co zrobić, żeby to zmienić). Czuję, że zawiodłam kaczusię i że ma ona teraz słuszny żal do mnie, bo człowiek dał jej złudną nadzieję którą zaraz odebrał.
Najgorsze jest to, że moja sytuacja bytowa obecnie jest wręcz tragiczna, ponieważ różne koleje losu spowodowały że bank już na wiosnę przejmie mój piękny ośrodek (mój wspaniały azyl dla koni) i dlatego sama szukam dobrych domów dla większości swojego stadka, bo pozbawiona dachu nad głową i dobytku, nie będę w stanie wszystkich moich koni sama utrzymać. Dlatego też szukałam domu dla Pasji i dlatego nie mogłam jej zostawić, ani teraz z powrotem do mnie przywieźć i w dodatku nie stać mnie na ponowne jej odkupienie.
Jednak pomimo wszystko, jeśli znajdą się dobrzy ludzie, którzy pomogą mi po raz kolejny uratować Pasję i zebrać na nią pieniądze, i jeśli znajdzie się cudowne miejsce z cierpliwą dobrą osobą, która ma trochę doświadczenia z końmi u umie z nimi postępować i która chciałaby zaopiekować się Pasją i zapewnić jej bezpieczny dom i opiekę do końca jej dni, to deklaruję wpłacić jeszcze 1000 zł. , bo bardzo mi zależy na ratunku dla klaczy. Dlatego zwróciłam się do Fundacji Tara o pomoc w ratowaniu Pasji.
Wiem, że są jeszcze dobrzy ludzie o otwartych sercach, bo mam nadzieje, że sama takie mam.
Wierzę, że wspólnie uda się uratować Pasję.
Z góry bardzo dziękuję za wszelką pomoc i wsparcie.
Małgorzata Bobrownicka Tel. 512184030 Tel. Do nowego właściciela Pasji 669477257 lub 667523633 – mieszka w okolicach Stalowej Woli